piątek, 24 czerwca 2016

Ostrożnie pomagajmy zwierzakom...

Miałem dziś dziwny sen. Dziwny głównie dlatego, że nie był koszmarem. Wspomnę tylko o końcówce, kiedy to po całodniowej jeździe rowerem wjechałem moją ciężarówką do jakiegoś garażu. Na ścianie wisiała skrzynka, którą postanowiłem sobie zająć. Wtedy nadjechał Junior i powiedział, że on już ją zajmuje. Otworzył, a w środku było trochę śmieci i maleńki kot (sporo mniejszy od tego ze zdjęcia).
Spytałem
- Po co Tobie ten kot?
- To nie mój, był tu, gdy przejąłem skrzynkę.
- To go z niej wynieś.
- Nie, bo zmarznie.
(było lato)
- A tutaj co robi?
- Śpi sobie, a chwilami szuka myszy.
- To dobrze. Jak już ją znajdzie, to przynajmniej ta mysz z głodu nie zdechnie.
Koniec snu, który nakłonił mnie jednak do pewnych przemyśleń. Po co ktoś brał oseska i chował w skrzynce? Pewnie by go chronić, lecz nie wiem przed czym.

Chodzi o to, czy my ludzie wiemy lepiej, co dla zwierząt jest dobre? Nawet w przypadku takiego pospolitego kota. Obserwowałem kiedyś jak matka przenosiła młode. Oczywiście pojedynczo i gdy poszła po trzecie, to długo nie wracała. Dwa pozostałe zdążyły się już porządnie rozpłakać i jestem niemal przekonany, że gdyby napotkały na miłośnika i ratownika w jednym, to kotce pozostało by tylko to trzecie, ostatnie.

Historia z ptakami. Spotkałem kiedyś w parku miejskim trzy trzy młode kosy. Siedziały i wyglądały na smutne, samotne, opuszczone. Takie bidulki, co to z gniazda wypadły. Nic bardziej błędnego, bo po pierwsze, ptaki te gniazdują na ziemi. Po drugie, zwyczajnie nie cieszyły się z mojego widoku. I wreszcie, były pod stałą opieką rodziców, którzy je karmili. Nie chcieli się jednak zbliżać, by nie ujawniać lokalizacji dzieci. Pewnie gdybym ich nie poobserwował i był miłośnikiem/ratownikiem, to spróbowałbym im "pomóc".
 
I wreszcie trzecia opowieść, bo jak wiadomo nie lubię się rozpisywać, zanudzać. Znalazłem młodego ptaka, który trzepotał się bezradnie w dziurze okna suteryny. Wlazłem tam, wyciągnąłem i posadziłem na pobliskim trawniku. Płakał biedak i płakał, bo nic innego nie umiał, a ja obserwowałem. Po kilkunastu minutach pojawiła się mama, obejrzała go, "skrzyczała" i odleciała kilka metrów dalej. Mały bardzo niezdarnie, ale poczłapał za nią. Ona wykonała to samo, a on znów za nią. I tak aż do krzaków, gdzie albo gniazdowały, albo miał być bezpieczny.

I co? Przyroda daje sobie radę lepiej, niż nam się najczęściej wydaje. Sądzę, że i w tej dziurze też by go odnalazła i karmiła, lecz po co biedak miał spędzać dzieciństwo w lochu? Osobiście wyznaję zasadę ostrożności w pomaganiu przyrodzie, bo my ludzie, to bardziej jej szkodzimy od dawna. A nawet jak któreś młode padnie, to takie są koleje losu, a na jego ciele wyżywią się inne...
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz