wtorek, 21 października 2014

Petanque kontra petanque...

Uwielbiam petankę i myślę, że mógłbym to nazwać miłością od pierwszego wejrzenia. Zainteresowałem się tą grą na długo przed poznaniem jej zasad. Nie przeszkadzało mnie to wcale, by siedzieć i obserwować rozgrywki gdziekolwiek we Francji się na nie natknąłem. Niekiedy potrafiło mnie to nawet zakłócić zaplanowany rozkład dnia. W końcu jednak "nauczyłem się" grać i zacząłem poznawać boules od podszewki. Jak wszystko na tym świecie, gra również ma swoje dwa oblicza.
Zauroczyło mnie to, związane z turniejami towarzyskimi, zwanymi przez niektórych szyderczo "o pietruszkę". To właśnie na nich nauczyłem się współzawodnictwa w koleżeńskiej atmosferze, szczerego podawania dłoni, życzenia dobrej gry i wielu innych zachowań. Nauczyłem się radować ze spędzanego w ten sposób czasu, który oddala mnie od stresu i kłopotów dnia codziennego. Petanque dało mnie uczucie walki o zwycięstwo ale bez nadmiernego spinania się. W pierwszym w życiu turnieju zająłem ostatnie miejsce i otrzymałem za nie nagrodę. Porażki nigdy nie stanowiły dla mnie powodu do smutku. Powodów takich dostarcza mnie jednak niemiła atmosfera.

Pojawia się ona niekiedy, gdy gram z osobami, która mają bardzo silne parcie na wygraną. Nie chodzi nawet o to, że zachowują się niewłaściwie, ale o aurę jaka od nich bije. Negatywne emocje są wyczuwalne i mają wpływ na otoczenie. Nie tylko one bywają jednak męczące. Bywa, że drażni mnie gra z niektórymi rutyniarzami. Osobami, które osiągnęły już "wyższy stopień wtajemniczenia" i zachowują się non stop, jakby grali o najwyższe podium na najważniejszym turnieju. Z moich obserwacji wynika jednak, że osoby te, nie były do tej pory w takiej sytuacji...

Miałem kiedyś sytuację, gdy po rzucie świnką i bardzo dobrej puencie moje rzuty zostały zmierzone i zakwestionowane ze względu na odległość minimalną od autu. Wiedziałem, że jest blisko i nauczony doświadczeniami "z podwórka" spytałem, czy gramy. Skoro nie było sprzeciwu, zagrałem. Oczywiście zachowanie drużyny przeciwnej było zgodne z przepisami, jednak w moim odczuciu śmieszne względem rangi owego turnieju. Choć zasadniczo staram się unikać ocen, wygląda to jak zwyczajna błazenada.

Inna sytuacja, jaką przytoczę, to typowe zachowanie lekceważące przeciwnika jako człowieka. Nie zdążyłem kul pozbierać, a chłopak już rzuca świnką, by rozpocząć kolejną rozgrywkę. Wszystkie rzuty z uporem maniaka wykonuje na odległość 6 metrów, a że nie potrafi, to powtarza po dwa, trzy razy. Przesuwa kółko od krawędzi skracając pole do gry itd. Wiem, że także w tym przypadku jest to dozwolone ale pytam, po jaką cholerę? Po co w ogóle przyjeżdża na amatorski turniej, gdzie powinna panować wspaniała atmosfera? Powinien wraz z trenerem, który był jego partnerem w meczu, siedzieć u siebie i drażnić swoich, którzy jak mniemam są również trenowani w podobnych zachowaniach.

Nie będę szukał już w pamięci kolejnych przykładów, tylko postaram się krótko podsumować. Jeżeli turnieje "zawodowców" mają wyglądać w ten sposób, to mam je w poważaniu. Automatycznie nie interesuje mnie w chwili obecnej wykupienie licencji, ni zapisanie się do klubu zrzeszonego w PFP. Uważam to za stratę czasu, pieniędzy i nerwów. Petanque jest dla mnie piękną zabawą we wspaniałej atmosferze i chciałbym, aby tak pozostało na zawsze. Trafiając na turnieje, na których panuje taki sympatyczny klimat mogę nawet większość meczów przegrywać...
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz