piątek, 13 kwietnia 2012

Epicrates cenchria...


    Jednym z ciekawszych, mniej banalnych zwierząt jakie udało mnie się kiedyś hodować był Boa tęczowy. Przez dłuższy czas nosiłem się z zamiarem nawiązania przyjaźni z wężem aż razu pewnego dowiedziałem się o hodowcy, pragnącym takowe cudo sprzedać. Udałem się doń i wróciliśmy we dwóch (ja i Gruby). Na długo wcześniej skonstruowałem drewniany szkielet do terrarium o wymiarach ok. 120x60x60. Po pewnym czasie oszkliłem go z trzech stron, dodałem zamknięcie (częściowo pełne, częściowo osiatkowane), zaaranżowałem dogodne warunki wewnątrz i czekałem na mieszkańca. Wyposażenie wnętrza stanowiło akwarium z wodą (30 litrów) z zewnętrznym filtrem tworzącym fontannę, domek/kryjówka z tarasem pod lampą służący do opalania i gałąź o dziwnym kształcie. Ułatwiała ona Grubemu wchodzenie do wody oraz zdejmowanie skóry podczas wylinki.  Proces zdejmowania jest dość ciekawy gdyż przypomina nieco obnażanie damskiej nogi z pończochy. Najbardziej widowiskowe jest jednak karmienie. Zawsze był to żywy stworek, który niestety musiał poświęcić swe życie dla życia drapieżnika. Z racji ilości (ok. jednej sporej sztuki tygodniowo) miałem rabat w sklepie zoologicznym. Pan właściciel bardzo chętnie sprzedawał mnie za pół ceny szczególnie wyrośnięte osobniki, na które i tak nie znajdował chętnych wśród bardziej typowych klientów. Za każdym razem, ku zdziwieniu klientów sklepu życzył na głos "smacznego". W skład menu wchodziły głównie chomiki lecz również szczury, myszoskoczki, raz świnka morska (żal mnie jej było bardzo dlatego tylko raz i tylko dlatego, że nic innego nie udało się kupić) oraz myszy (w ilości minimum trzech sztuk naraz).


    Boa Tęczowy jest raczej spokojnym gatunkiem polecanym szczególnie początkującym hodowcom. Wymiary również nie sprawiają, by miał stanowić zargożenie dla człowieka. Głowa jest wielkości kciuka, a najgrubsze miejszcze ma średnicę nadgarstka mężczyzny. Długość to ok. 150 cm. Nie mniej siłę ma sporą i zapewniam, że jeśli trzymany w rękach zechce zmienić pozycję to na pewno da radę. Kiedyś przykładowo zaplanował wpełznięcie pod ok. 70-cio kilogramowy głośnik. Ciasno było więc jakoś tak sprytnie się spłaszczał, by w efekcie napiąć mięśnie. O mały włos całość się nie przewróciła, gdyż uniósł jedną stronę.


    Dość nagła odmiana sytuacji życiowej sprawiła, iż dnia pewnego nie miałem już warunków do hodowli mego pupila. Postanowiłem zatem oddać go pod opiekę doświadczonych ludzi z ZOO. Tak też uczyniłem, kończąc tym samym przygodę z dusicielem.


Zachowało mnie się niestety, jedynie jedno archiwalne zdjęcie:
Ciut więcej jest tutaj. Moja "bilblia" na szczęście pozostała...
photo: Raphael et archives

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz