poniedziałek, 14 maja 2012

Skaczące myszy...


Jednym ze smakołyków preferowanych przez mego przedstawiciela rodziny boa były Myszoskoczki. Jako, że oprócz walorów smakowych miały również tę zaletę, iż były zabawne zdecydowałem się połączyć przyjemne z pożytecznym i rozpocząłem hodowlę. Zakupiłem potencjalną mamusię wraz z tatusiem oczywiście i zagospodarowałem im przytulne akwarium usłane trocinami. Podczas mej nieobecności zakryte były siatką, coby nie harcowały bezprawnie. Gdy znajdowałem się w pobliżu zdejmowałem przykrywkę i mogły sobie skakać gdzie miały ochotę. Zabawy było co nie miara, bo do nudziarzy to one raczej nie należą. Po pewnym czasie samica okazała się brzemienną czego efektem było powicie trójki rodzeństwa. Nie sądziłem, że małe skoczki są takie dziwne. Proporcje ciała mają zaskakująco śmieszne, gdyż stopy dorównują wielkością reszcie ciała. Pięć takich asów w domu - efekt piorunujący! Kupa śmiechu.


O hodowli i rozmnażaniu nie wiedziałem zbyt wiele niestety (wiem, wiem... mój błąd) a jak się okazało młode należy raczej izolować od ojca lub nawet obojga rodziców. Razu pewnego jedno młode zniknęło bez śladu, wyparowało... Po kilku dniach odkryłem, że mama już w połowie kończy konsumpcję drugiego (choć przecież są jaroszami z natury). Tatuś nie chciał być widocznie gorszy więc zajął się trzecim, dnia następnego. Horror? No prawie, tym bardziej, że samcowi tak się spodobało, iż w efekcie nie pogardził małżonką. Coby doprowadzić proces karmienia, spożycia, konsumpcji czy jak to zwał do końca, ostatni z rodu zakończył swój żywot u węża w przełyku. Tym samym postanowiłem zakończyć eksperymenty hodowlane z gryzoniami i kupować je po prostu w sklepie, w miarę potrzeb, na bieżąco. Takie rozwiązanie gorąco polecam wszystkim posiadaczom węży, zapewniając, iż więcej problemów i zachodu będzie z tymi małymi sierściuchami niż z Waszym pupilem.


photo par Raphael

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz