czwartek, 5 czerwca 2014

Spotkanie z Andurem, cz.4...

Rano wstałem, sprzątnąłem miejsce spoczynku i poszedłem do zamieszkania. Po drodze zdałem sobie sprawę z tego, że nie widziałem Andura. Może poszedł się gdzieś włóczyć od świtu? Może zgłodniał i postanowił zapolować? Nie znałem odpowiedzi na te pytania. Tak czy inaczej, wychodząc z lasu wpadłem na pomysł, by ogarnąć się w zamieszkaniu, wziąć trochę sprzętu i wrócić w krzaki na dłużej. Taką przygodę na łonie natury miałem w planach od dawna, a spotkanie z Andurem skłoniło mnie do jej realizacji.

Gdy dotarłem na miejsce postanowiłem od razu szykować wszystko, co może się przydać. Zacząłem oczywiście od porządnego noża. Mój ulubiony stworzyłem własnoręcznie wiele lat temu i do dziś uważam go za swój ideał. W dalszej kolejności skupiłem się na odzieży. Oczywiście wybrałem tą, typowo przeznaczoną do warunków polowych. Obuwie, spodnie, koszulki, bluzy i kurtka. Nie zapomniałem również o praktycznej kamizelce z wieloma kieszeniami. Wszystko oczywiście w barwach maskujących, dzięki czemu w lesie można stać się niemal niewidocznym.

W następnej kolejności skupiłem się na kuchni polowej, schronieniu oraz czymś dla duszy i ciała. Przygotowałem ruszt do grillowania i palnik do gotowania. Jakiś garnek, naczynia i przybornik -niezbędnik. Sen zaplanowałem w płóciennym szałasie, do którego dorzuciłem okrycie i coś pod ciało. Zabrałem również wędzidła, których nie używałem od bardzo dawna. Sprzęt ten zapewniał miłe spędzanie czasu nad wodą, a ponadto pomagał w wyżywieniu. W tym momencie wspomniałem Andura i jego wczorajsze łupy. Ciekawe jak je upolował, jak złowił? Pozostało mieć nadzieję, że jeszcze go spotkam i być może podejrzę w akcji. Czas pokaże.

Sprzętu nazbierało się wbrew pozorom całkiem sporo, więc pojawił się problem z jego transportem. Po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że wybiorę łatwo dostępny szlak i będę mógł go pokonać dwukołowcem. Czekał mnie jeszcze zakup prowiantu, dlatego postanowiłem dołączyć przyczepkę. Miała ona zapewnić wystarczające możliwości transportowe bez przeładowywania dwukołowca. Zrobiłem ją już jakiś czas temu, lecz do tej pory nie miałem okazji, by przetestować w praktyce. Tak na poważnie, w terenie i z obciążeniem jeszcze jej nie używałem. To miał być jej chrzest.

Wszystkie te przygotowania sprawiły, że ciut się zmęczyłem. Zaparzyłem kawę, zapaliłem tytoń na konewce i usiadłem. W następnym etapie miałem już tylko iść do składu, zapakować się i wyruszyć.
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz