Paradoksalnie, ludzie których tam poznałem wydali mi się bardziej normalni, niż niejeden z jakim miałem kontakt poza szpitalem. Główne cechy, to prostota, wyrozumiałość i szczerość. Mało kto udaje tam kogoś, kim nie jest; ściemnia na temat swej wspaniałości, opowiada niestworzone historie itp. Wszyscy przyszli z jakimś problemem i na jego leczeniu się skupiają. Skupiają się głównie na sobie, lecz bez niezdrowego egoizmu. Nie interesują się prywatnym życiem innych, ani nie pytają o zawód, czy pracę, co dla wielu jest wyznacznikiem statusu.
Jedynymi osobami, które prowadziły ze mną wywiad byli lekarze. Pacjenci nie wypytywali, ale jak ktoś chciał pogadać, to wysłuchali. Na grupach wsparcia byli otwarci, a poza nimi, wstrzemięźliwi. Niemal nie występowały zjawiska typu lustracja, ocena czy krytyka. Panowała głównie atmosfera równości i zrozumienia. Poza nielicznymi wyjątkami było wręcz sympatycznie. Do tego stopnia, że osoby odwiedzające kogoś po raz pierwszy, były bardzo zaskoczone. Spodziewali się pewnie, że połowa facetów będzie Napoleonami, a druga, Chrystusami. Kobiety natomiast podzielą się na nawiedzone w milczeniu, bądź szaleństwie.
Podobne obawy mieli zresztą niektórzy pacjenci, którzy wcześniej nie zetknęli się z podobną sytuacją. Okazało się jednak, że jest tam po prostu fajnie, a ludzi podobnych, do tam zgromadzonych, chciałoby się spotykać w codziennym życiu. Przynajmniej ja bym chciał.
texte et photo par Raphaël
Mam za sobą podobną przygodę i identyczne odczucia. Najnormalniejsi ludzie ze wszystkich. W ogóle uważam, że w chorobie (obojętnie jakiej) człowiek zdejmuje z siebie zasłone dymną i otwiera się na ludzi.
OdpowiedzUsuń