czwartek, 1 maja 2014

Pierwszomajowy Turniej Petanque w Luboniu...

Czy istnieje powód, dla którego w dniu wolnym miałbym wstać wcześniej niż na zajęcia? Owszem, ale musi być to coś naprawdę interesującego. Przykładowo turniej. Najlepiej petanque, oczywiście. Dla kompletu, w całkiem nowym otoczeniu. Wtedy właśnie mogę wsiąść do pociągu o godzinie 6.50 i zajechać gdzieś nad Wartę, by popatrzeć na puste boisko...
... ... ...
Od początku jednak. Do Lubonia wybierałem się już od dłuższego czasu, lecz zawsze coś szło nie po myśli. Głównie zniechęcał mnie na ogół brak partnera do dubletów. Doszedłem jednak do wniosku, że można jechać w ciemno. Kiedyś już tak zrobiłem, gdy wybrałem się na turniej do Czech. Po szybkiej konsultacji z klubowiczami Lubońskiej Petanki utwierdziłem się w przekonaniu, że warto spróbować, gdyż często ktoś szuka pary dopiero na miejscu. Dlatego właśnie wybrałem się na majówkę do Lubonia.

Wspomniane puste boisko pozostawało takowym jedynie przez chwilę. Przed godziną dziewiątą pojawili się na nim organizatorzy, zatem nudy nie zaznałem. Wręcz przeciwnie, miałem okazję pomóc im odrobinę w wyznaczaniu boisk. W niedługim czasie zaczęły przybywać kolejne zainteresowane petanką osoby. W sumie na boisku przy ul. Rzecznej zagrało 21 dubletów. Wśród nich znalazłem się również ja, gdyż urocza koleżanka Blanka zgodziła się zostać moją turniejową partnerką. Tym oto sposobem, samozwańczy wysłannik z Pobiedzisk, doznał kolejnego uniesienia. Kule w ręce i do dzieła.

W sumie było przed nami sześć rund. Zaczęliśmy bez rozgrzewki tracąc w pierwszej potyczce trzy punkty. Na szczęście udało nam się szybko ocknąć i pierwszą rundę wygraliśmy 13:3. W drugiej poszło nam identycznie. Ponadto obie ukończyliśmy przed czasem. Limit wynosił 40 minut, bez dodatkowego rzutu. Trzecia runda wypadła już gorzej. Nie zmieściliśmy się w czasie i przegraliśmy 8 do 10. W tym momencie znajdowaliśmy się na piątym miejscu. Czwarta, to kolejny, jeszcze większy spadek formy. Strata 7 do 12 zrzuciła nas na dziesiątą lokatę.

Na szczęście później szło nam już lepiej. Być może to zasługa grillowanego drobiu i kiełbasy, które przygotowano dla uczestników? W każdym bądź razie piąty pojedynek udało nam się zwyciężyć 13 do 11, a w szóstym odzyskaliśmy pełnię możliwości i pokonaliśmy przeciwników 13:4. W sumie mieliśmy zatem 4 zwycięstwa. Stanowczo zbyt mało, by choć marzyć o podium, jednak wystarczająco, by zająć niezłe, siódme miejsce. Osobiście jestem z tego wyniku zadowolony. Wyszło nieźle, tym bardziej, że z koleżanką poznaliśmy się dopiero rano, a dublety, to gra zespołowa.

W sumie nasze rozgrywki trwały około sześciu godzin, a ja po niecałych jedenastu wróciłem szczęśliwy do domu. Na turnieju w Luboniu byłem po raz pierwszy w życiu. Po raz pierwszy na żywo ujrzałem również tamtejszą ekipę. Mam w tym miejscu bardzo pozytywne wrażenia. Jeśli chodzi o atmosferę, to czułem się jak u siebie. Organizacja była bardzo fajna, konkretna. Prócz nagród dla zdobywców podium, organizatorzy przewidzieli także losowanie upominków wśród pozostałych uczestników zabawy. Jestem pod wrażeniem i nie sądzę, by była to moja ostatnia wizyta w Luboniu.
... ... ... ... ... ... ... ... ...
Na koniec muszę oczywiście serdecznie podziękować Blance, za wspaniale spędzony czas u jej boku, fajną grę i wyrozumiałość dla popełnianych przeze mnie błędów.

Więcej zdjęć znajduje się tutaj>>, a wyniki tutaj>> 
 texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz