Następnego dnia, przed południem
Victor pojawił się na podwórku. Jak gdyby nigdy nic. Nawet do
chałupy się nie pchał, choć wydawać by się mogło, że winien
się na miskę rzucić. Ułożył się dumnie i leżał kiwając swym
puchatym ogonem.
Po chwili nastało pukanie. Otworzyłem
drzwi i ujrzałem naszą miłą, młodą, francuską sąsiadkę. O
dziwo nie była uśmiechnięta ni zadowolona, że mnie widzi. Wręcz
przeciwnie, przyszła się awanturować. Ma się rozumieć powodem
był kot, który rzekomo się włamał, zasiał zniszczenie,
nabrudził kupą i zjadł jej rybkę. Po chwili zaprosiła mnie do
siebie, bym sam zobaczył szkody. Co ujrzałem? Po pierwsze lekko
pomiętą narzutę, na której Victor zapewne spał. Następnie, w
łazience, wannę małym z zaciekiem od siku i dwiema zaschniętymi
już kupami. Po trzecie, nie miała w mieszkaniu akwarium ani nawet
pojemnika w jakim można by rybkę trzymać. Zaproponowałem, że
narzutę mogę oddać do pralni a łaźnię wyczyszczę na błysk ale
się nie zgodziła. Była roztrzęsiona i chciała wszystko
przemyśleć, zatem wróciłem do siebie.
Po chwili wróciła stwierdzając, że
idzie to zgłosić na policję.
Ucieszony zaproponowałem jej swe towarzystwo i poinformowałem, że oni znają już sytuację i pewnie się ucieszą, że kotu nic nie jest. Poszliśmy zatem obok. Policjanci ucieszyli się nie tylko z wieści o kocie ale i z przedstawienia, jakie mademoiselle nam wszystkim zafundowała. Gdy kurtyna opadła poprosili mnie o wypowiedź. Stwierdziłem, że mogę uskutecznić pranie i sprzątanie ale brak tam śladów hodowli ryby. Pani odrzekła, iż już usunęła kulę, w której jej szczęście pływało. Policjanci powiedzieli, że pani może oczywiście złożyć skargę tak na zwierzę jak i właściciela ale na jakiś szczególnie srogi wyrok w tej sprawie nie ma co liczyć. Tym bardziej, że ja się do kota przyznałem i zaoferowałem usunięcie szkód. Poszła zatem do domu przemyśleć a ja, po krótkiej rozmowie na komisariacie i zapewnieniu, że wrócę by opowiedzieć ciąg dalszy, wróciłem do siebie.
Ucieszony zaproponowałem jej swe towarzystwo i poinformowałem, że oni znają już sytuację i pewnie się ucieszą, że kotu nic nie jest. Poszliśmy zatem obok. Policjanci ucieszyli się nie tylko z wieści o kocie ale i z przedstawienia, jakie mademoiselle nam wszystkim zafundowała. Gdy kurtyna opadła poprosili mnie o wypowiedź. Stwierdziłem, że mogę uskutecznić pranie i sprzątanie ale brak tam śladów hodowli ryby. Pani odrzekła, iż już usunęła kulę, w której jej szczęście pływało. Policjanci powiedzieli, że pani może oczywiście złożyć skargę tak na zwierzę jak i właściciela ale na jakiś szczególnie srogi wyrok w tej sprawie nie ma co liczyć. Tym bardziej, że ja się do kota przyznałem i zaoferowałem usunięcie szkód. Poszła zatem do domu przemyśleć a ja, po krótkiej rozmowie na komisariacie i zapewnieniu, że wrócę by opowiedzieć ciąg dalszy, wróciłem do siebie.
Po około kwadransie stukanie do drzwi.
Mademoiselle przyszła z prośbą o moją polisę na mieszkanie.
Postanowiła skontaktować się z ubezpieczycielem, by on pokrył
koszty naprawy powstałych u niej szkód. Oczywiście dałem a ona
zadzwoniła. Co usłyszała nie wiem ale robiła się coraz bardziej
purpurowa. Na koniec stwierdziła, że oni to tacy i owacy i nic z
jej planu nie wyjdzie. Poszła do siebie a ja zrobiłem sobie kawę.
Ponownie pukanie, oto sąsiadka
przybyła ze stanowczą prośbą o obiecane usunięcie szkód.
Zabrałem wszystko, czym łaźnia bogata i potuptałem na górę.
Wyszorowałem, odplamiłem, wybieliłem i wychlorowałem wannę tak,
że aż zdziwiony byłem, iż dziury w niej nie powstały. Poprosiłem
również o nakrycie kanapy ale odmówiła. Chciała się tym samym
zająć. Na pytanie, gdzie wsadzi rybkę jeśli jej odkupię
podziękowała stanowczo, zatem z uśmiechem (pewnie szyderczym) się
pożegnałem. Ufff... koniec historii, kot w dom, sąsiadka
udobruchana, policjanci rozbawieni.
Nagle: puk, puk... Sąsiadka... Nie,
nie mademoiselle, ta druga, co do Victora przemawiać lubi. Chciała
się dowiedzieć, czy wszystko w porządku i czy zwierzę dobrze się
czuje.
Na zakończenie jeszcze jedno. Jak to
się stało, że kot z pragnienia nie padł (było to latem)? Otóż
pani miała u siebie kran podobnie działający jak nasz. W sensie,
cieknący...
texte et photo par Raphaël
Dzięki bogu wszystko dobrze się skończyło:)
OdpowiedzUsuńDama i kupa?
OdpowiedzUsuńZ całą pewnością musiało to byc dla niej niesamowitym źródłem konfuzji :P
Rozmawiała z Toba później jeszcze?
Tak, dzień dobry odpowiadała...
Usuń:)
Usuńale nie cieszyła się ( jak uprzednio) na Twój widok? ;)
Radość na mój widok to było takie moje optymistyczne założenie. No bo niby jak inaczej? Pewnie nigdy się nie cieszyła, co mnie akurat (również nigdy) nie przeszkadzało.
Usuń