niedziela, 1 lipca 2012

Biały Ducat...

Pracując w jednej z firm, gdzie karierę rozpoczynałem od współpracy z Renault Kangoo zostałem zmuszony, by przesiąść się na coś większego. Zmuszony w sensie ograniczonej pojemności Renówki. Wybór szefostwa padł na Fiata więc pewnego środowego popołudnia pojechałem do salonu odebrać nowe Ducato. Pojazd w wersji Maxi z bardzo fajnym silnikiem 2,8 JTD o mocy 136 koni. Siłę miał jak niedźwiedź a i w trasie spisywał się bardzo dobrze (160 km/h takim czymś to już całkiem nieźle). Nieco gorzej było z hamulcami przy pełnym obciążeniu (czyt. sporym przeładowaniu). Nie było jednak winą hamulców, lecz moją to co wydarzyło się już w pierwszą wspólną sobotę. Zmęczenie i rozkojarzenie zaowocowały tym, iż wylądowaliśmy w bagażniku Cinquecento. Biedny Fiatek CC wbił się ponadto w zderzak tylny Poloneza, co spowodowało zakończenie jego podróży na złomowisku. Życie... Nie trudno się domyślić, że mój bezpośredni przełożony zbytnio z tej przygody się nie ucieszył.
Jako całokształt Fiata Ducato oceniam bardzo pozytywnie. Nie ulegał awariom, dzielnie woził wszystko, co mu nakazano, był dość wygodny i całkiem miły. Lubiłem go. W firmie mieliśmy cztery takie i żaden nie sprawiał problemów mimo, że każdy był dosiadany przez kompletnie odmiennego kierowcę. Ewentualne przestoje wynikały głównie z "naszej" winy. Cudzysłów, gdyż to firma wymagała na nas coraz większych przebiegów w krótszym czasie. Powodowało to tak zwane zmęczenie materiału, dotyczące tak pojazdu jak i człowieka... Efekty? Choćby takie jak na zdjęciach (dzieło kolegi). Wynik pośpiechu, wymuszonego ciągle dzwoniącym telefonem w którym słychać było "kiedy?" i "dlaczego tak późno?".
  
 
texte par Raphaël
photo par ami

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz