poniedziałek, 6 czerwca 2016

Spływ kajakowy po Wiśle...

To był mój debiut i nie ukrywam, że miałem przed nim spore obawy. Kompletny brak doświadczenia z kajakami sprawiał, że wydawało mi się to niemożliwe do zrobienia. Takie śmieszne czółenka, które gdy do nich wsiądę, to natychmiast zaczną pływać dnem do góry. Poważnie, takie miałem wrażenie. Bo niby dlaczego takie wąskie coś ma pływać stabilnie jak łódka, czy ponton?
Propozycja, aby spróbować wyszła od Pani Mojej i oczywiście w pierwszym podejściu spotkała się ze stanowczą odmową. Chcesz, to jedź, ja nie zamierzam się utopić (choć pływać / nie tonąć - potrafię). No i pewnego dnia pojechała dziewczyna sama, a ja byłem z jednej strony zadowolony, a z drugiej, ciut rozżalony na samego siebie, że wymiękłem i musiała się bawić beze mnie.

Ochłonąłem, przemyślałem i pomyślałem "sru... zaryzykuję". Tym oto sposobem w dniu wczorajszym Ewa po raz drugi skorzystała z rzecznej rozrywki, a ja zadebiutowałem. Postanowiliśmy jednak wybrać łatwą i krótka trasę (ok. 10 km), bo mimo wszystko nie czułem się jak Neptun. Przepłynęliśmy odcinek od Romantycznej do Mostu Poniatowskiego. Wybór okazał się słuszny i dzięki temu zdecydowaliśmy się zabrać z sobą zaprzyjaźnione dziecko.

Jakie wrażenia? Kajakowanie moją pasją się nie stanie, ale było miło i chciałbym to jeszcze powtórzyć. Długość trasy okazała się w sam raz, bo młoda dama, która nam towarzyszyła, nudziłaby się na dłuższej, a i ja miałbym problem. Z plecami konkretnie, gdyż mój odcinek lędźwiowy nie jest w najlepszej formie. Około dwóch godzin w jednej pozycji, na plastikowej ławeczce, było dla mnie chwilami bolesne. Po wyjściu na brzeg i kilku zróżnicowanych ruchach, wszystko minęło. Innych dolegliwości nie miałem.

Od strony organizacyjnej spływ odbył się bardzo fajnie. Wprawdzie zabrakło na koniec ogniska, ale wynikło to z tego, że niedzielny spływ był organizowany niejako na specjalne zamówienie nas i kilku innych osób, którym nie pasował sobotni termin. Rewelacja!

Na początek wraz z dzieckiem zabraliśmy się za pomaganie w czyszczeniu i osuszaniu kajaków. Była to opcja, która sprawiła nam sporo radości i za którą nie musieliśmy dopłacać, he. Jako, że nasz kajak nie posiadał schowków, bez problemu umieściliśmy nasze rzeczy w samochodzie transportowym, unikając tym samym ich zamoczenia. Wylądował tam także mój aparat, dlatego nie mamy zdjęć z trasy. Zwyczajnie się o niego bałem i wolałem nie ryzykować. Życie bez aparatu jest przecież niepełne, dlatego warto o niego trochę dbać.

Moje obawy przed pływaniem dnem do góry okazały się bezpodstawne i dzięki Pani Mojej spędziliśmy super niedzielne przedpołudnie. Sadzę, że nie ostatnie tego typu, bo okazało się to przyjemną odmianą.
 
 
 
 
 
Organizatorem całego zamieszania była Aktywna Warszawa na weekend
texte par Raphaël
photo: Ewa, Laura et moi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz