wtorek, 16 czerwca 2015

Turniej petanque o Puchar Prezydenta Gdańska...

Sobotni wyjazd do Gdańska zaplanowałem już w poniedziałek. Pozmieniałem weekendowe spotkania, by skorzystać z propozycji wyjazdu i byłem zadowolony. Niezbyt długo jednak, bo okazało się, że plany innych osób wpływają na moje, przez co w efekcie zrezygnowałem z wyjazdu w pierwotnym składzie. W sumie to całkiem zrezygnowałem, ale jakoś ten turniej nie chciał z mej głowy wyjść. Aż do piątku, kiedy to rzutem na taśmę, podczas wieczornej rozmowy z Ewą, postanowiliśmy pojechać i zagrać wspólnie. Moja Pani wsiadła przed północą w pociąg z Warszawy i około trzeciej rano była w Poznaniu, skąd pojechaliśmy wspólnie na północ.
... 
Nie obyło się bez komplikacji, ponieważ noc zafundowała nam gęste mgły, które chwilami mocno ograniczały widoczność. Na dodatek wysiadły wycieraczki w aucie i pojawiło się we mnie kolejne zwątpienie. Dzięki wsparciu Ewy, nie poddałem się jednak i po przejechaniu 300 kilometrów (dla Ewy było to już drugie 300) dotarliśmy do Parku Regana w Gdańsku. Pokręciliśmy się trochę, pogadaliśmy z ludźmi, których dotąd znałem tylko wirtualnie i nastał czas otwarcia zawodów.
... ...
Chwilę później byliśmy już rozstawieni na boiskach i graliśmy pierwszą rundę. Dla nas zakończyła się ona porażką. Podobnie było w drugiej i czwartej, a trzecią pauzowaliśmy. Wprawdzie nie były to jakieś druzgocące przegrane, ale po 4. rundzie zajmowaliśmy odległe, 28. miejsce. Trochę daleko od podium, tym bardziej, że grało w sumie 31 drużyn. Nie pozostało nam zatem nic innego, jak zacząć lepiej grać i zawalczyć o wyższą pozycję.
... ...... ... ... ...... ...... ... ... ...... ...
Plan się powiódł i wszystkie kolejne mecze wygraliśmy. Po piątej rundzie awansowaliśmy na miejsce 25., po szóstej na dwudzieste pierwsze i ostatecznie zajęliśmy 16., z którego jestem bardzo zadowolony. Moja Pani dała z siebie wszystko i jak na pierwszy występ wypadła super. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że oboje świetnie się bawiliśmy. Szans na widoczne poniżej wazoniki i tak nie brałem pod uwagę. Osiągnąłem natomiast wewnętrzną satysfakcję i o to właśnie chodzi.
... ... 
...
Po zakończonym turnieju, korzystając z okazji, że do morza mieliśmy trzy rzuty kamieniem (no, może pięć), poszliśmy na plażę. Umyliśmy strudzone stopy, nawdychaliśmy się jodu i rozejrzeliśmy po horyzoncie, by spokojnie, niespiesznie ruszyć w drogę powrotną. Moja Pani okryła się kocem i zasnęła, a ja jechałem sobie, tak jak lubię i miałem nadzieję, że padać nie będzie. No i prawie nie padało...
... ...
... ...
... ...
Dzięki Gdańskie Boule i wszystkim zgromadzonym, było ekstra!
texte par Raphaël
photo: Ewa et moi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz