poniedziałek, 15 września 2014

VI Intermarche Luboń Cup...

Na ostatni turniej z tytułowego cyklu wyruszyłem z Pobiedzisk sam. No, nie do końca, bo mym towarzyszem był Osiołek, który miał mnie uchronić od niezbyt lubianej przeze mnie komunikacji miejskiej. O 6.50 wsiedliśmy do pociągu, by wylądować na Głównym w Poznaniu. Stamtąd już o własnych siłach udaliśmy się w kierunku Lubonia. Jako, że pora wczesna była, wstąpiłem jeszcze na kawę do babci, by na bulodromach zjawić się około dziewiątej.
Skoro tak się akurat złożyło, że nikomu wokół nie pasowało ze mną jechać, założyłem, iż znajdę na miejscu kogoś do pary. Oczywiście udało się i stworzyliśmy dublet wraz z Pawłem. O ile dobrze pamiętam, do tej pory graliśmy razem tylko raz. Jako przeciwnicy.

Pierwszy mecz zapowiadał się jako spora wygrana, jednak w pewnym momencie się spaliliśmy. Prowadziliśmy 9:0, po chwili było 12:4, a ostatecznie wygraliśmy 13:8. Doskonały dowód na to, że chwila nieuwagi może drastycznie zmienić wynik. Dalej było mniej dramatycznie i udało nam się zwyciężyć 13 do 3. W trzeciej rundzie przyszła pora na naszą porażkę. Szczęśliwie, nie druzgocącą (11:13).

Zaplanowaliśmy, że będzie to nasza ostatnia i czwarty mecz zwyciężyliśmy 13 do 5. Dzięki temu uzyskaliśmy fajne, piąte miejsce w rankingu. Po kolejnej rundzie, dzięki wynikowi 13:10, wskoczyliśmy na czwarte. Niestety marzenia o ewentualnym sukcesie rozwiała nam drużyna Tour de France, której ulegliśmy 8 do 12. Dzięki temu zajęli oni miejsce 4. a my 8. Zważywszy, że w niedzielę wystartowało aż 38 zespołów, wynik ten i tak uważam za niezły.

W sumie z kolegą Pawłem grało mnie się bardzo dobrze i sądzę, że fajnie się dogadywaliśmy. Zero spięć i zbędnego stresu, który w niczym by nam nie pomógł. Z takimi ludźmi na pewno można się zgrać i moje podziękowanie za wspólną zabawę było jak najbardziej uzasadnione. Mam nadzieję, że kolega choć trochę podziela mój entuzjazm.

Oprócz samej gry w Luboniu rządziła również świetna atmosfera. Turniej ten był dla mnie chyba rekordowym, jeśli idzie o ilość sympatycznych konwersacji. Podobały mnie się wszystkie dotychczasowe imprezy, ale ta chyba najbardziej. Na końcu aż nie chciało się odjeżdżać. Na szczęście byłem w pełni niezależny, zatem mogłem ten moment przeciągnąć do maksimum. Poza tym i tak mnie się nie spieszyło, gdyż pociąg powrotny startował dosyć późno. Jechać tyle kilometrów rowerem nie miałem ochoty, pokręciłem się zatem po poznańskim Starym Mieście, a w chałupie wylądowałem dopiero po dwudziestej.
... ... ...... ... ... ... ... ... ... ... ...
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz