piątek, 27 czerwca 2014

Eksperyment z wegańskim posiłkiem...

Gdy przechadzaliśmy się ostatnio po wrocławskim rynku nasze żołądki wpadły na pomysł, by coś zjeść. Wybór w centrum miasta jest oczywiście wielki, ale tego dnia Ewa zapragnęła knajpy wegańskiej. Niezbyt chętnie, lecz zgodziłem się na tą propozycję. Powody były dwa. W życiu warto czasami iść na kompromisy, a poza tym nigdy dotąd w takim przybytku nie byłem. Bo niby po co? Sałatę to mogę se na rynku kupić... Zdjęcia ta tablicy wyglądały jednak przyjaźnie.
Weszliśmy do środka i już od momentu, gdy zbliżyłem się do lady, byłem w kropce. Co to wszystko w ogóle jest? Nazwy nic mnie nie mówiły i kompletnie nie miałem pojęcia, czego się po nich spodziewać. Wiedziałem jedynie, że ciężko będzie najeść się obiadem, który w moim mniemaniu składa się z samych dodatków obiadowych. Po chwili namysłu zdecydowaliśmy się na dwa zestawy: z seitanem i strogonow. Tak wymiennie w razie czego. 

Ewa miała na swym talerzu owego strogonowa bez strogonowa, czyli mięsa, które w oryginale winno być wołowe. Spróbowałem tych dziwnych zrzynków i do dnia dzisiejszego nie mam pojęcia, co to było. Nawet nie potrafię tego w żaden sposób opisać. Jedyne co wiem, to że było w miarę zjadliwe. Nic poza tym, bo najeść się tym nie idzie. Mógłbym jedynie na chwilę oszukać żołądek ilością. 

Na moim talerzu znalazł się czarodziejski seitan. W największym skrócie jest to jakiś wytwór z mąki, który udaje mięso. Miał on formę czegoś płaskiego, co w przekroju wyglądało jak półmilimetrowa podkładka pod mysz komputerową. Efekt przy krojeniu chyba również był podobny. Gdy wziąłem to do ust miałem wrażenie, że gryzę średnio kruchą gumę. W smaku nie odnalazłem żadnego wyrazu, zatem nadawało by się to doskonale na kulinarną karę.
W sumie zjadłem, przeżyłem, nic mnie nie zaszkodziło, niczym się nie najadłem i nie planuję już tam wracać. Chyba, że dla towarzystwa, gdyż na taki pokarm szkoda po prostu pieniędzy wydawać. Dodatkowo pani, która nas obsługiwała nie była zbyt sympatyczna i raczej nie miała pojęcia, co tak właściwie serwuje. Mimo tego Vega Bar cieszy się chyba popularnością, bo ludzi było w nim sporo. Osobiście tego nie rozumiem, a jedyne co zawdzięczam temu miejscu to utwierdzenie mnie w przekonaniu, że nie jestem gryzoniem. Do normalnego funkcjonowania potrzebuję pełnej gamy składników pokarmowych. 

Najbardziej raduje mnie fakt, że Ewa nie jest wegetarianką a tym bardziej weganką, zatem wspomniany obiad potraktowałem jako nieszkodliwy incydent.
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz