Jakby ktoś wątpił w moje możliwości i myślał, że tylko gotowym się wspierać potrafię:
mąkę, drożdże...
cukier i letnią wodę...wybełtać...
i łachem nakryć...
znów mąka a do niej masło, cukier i sól...
wybełtane trafiają do miski z zaczynem...
następuje proces wyrabiania...
kształtowania i rośnięcia...
a w końcu pieczenia...
i spożywania...
O szczegółach nie napisałem (jak zwykle) a osoby nimi zainteresowane odsyłam do ilki, u której to podpatrzyłem...
Smacznego!
Ja nie wątpię:) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa też nie wątpię :)
OdpowiedzUsuńPotrafisz zaskoczyć;) pozytywnie! Pachnący, świeżutki chlebuś, to jest to, co lubię!
OdpowiedzUsuńWarszawa
Wygląda pysznie. Najchętniej przekroiłabym go na pół, posmarowała ogromną ilością masła i zjadła z jakąś swojską kiełbasą. Mniam.
OdpowiedzUsuńwyglada na apetyczny ale zaluje ze nie mozemy sprobowac
OdpowiedzUsuń