Od dawna obserwuję fascynujące
zjawisko w sferze zawodowej. Polega ono na tym, że gdy zbliża się
termin ukończenia jakiegoś etapu, to pojawia się panika.
Oczywiście nie u mnie, a u tych "na górze". Zaczynają wtedy latać
jak kot z pęcherzem i pleść bzdury o jakimś przyspieszaniu tempa.
Nie wiem jak działa to na innych, ale mnie najzwyczajniej drażni.
Ponadto im więcej bzdur słyszę, tym większa występuje u mnie
przekora...
Generalnie sprawa wygląda tak, że na
ostatnią chwilę nie da się niczego wyraźnie przyspieszyć. Mało
tego, każda dodatkowa próba "motywowania" mnie wywołuje efekt
odwrotny. Nawet jeśli staram się nie działać na złość i celowo
nie zwalniam, to i tak nerwowa atmosfera powoduje u mnie taką
właśnie reakcję. Tak miałem, mam i mieć pewnie będę. Nie to
jednak jest w sumie najciekawsze.
Uwielbiam moment, gdy ja nie robię
niczego szybciej, a nawet wolniej, a osoby "z góry" widzą wyraźną
poprawę. Kurde, mają niesamowitą zdolność samooszukiwania się,
bo chyba nie można tego inaczej nazwać. Nakręcają się i nudzą
lub nawet denerwują, ja zwalniam, a oni się cieszą z uzyskanych
efektów. Absurd. Nie mam pewności z czego wynika to zjawisko, ale
domyślam się, że zawracanie dupy innym powoduje, iż czują się
lepiej. Ewentualnie potrzebują silniejszej automotywacji, która działa niezależnie ode mnie...
texte par Raphaël
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz