poniedziałek, 17 czerwca 2013

Szpitalny pamiętnik...

Jak już jakiś czas temu wspominałem, miałem ostatnio mały wypadek rowerowy. Dziś wspomnę nieco więcej o moim pobycie w szpitalu. Zaczęło się od wizyty w Szpitalnym Oddziale Przyjęć, gdzie spędziłem pół dnia. Rzekomo trzy razy wzywano mnie do gabinetu i za każdym razem mnie nie było, więc zapadła decyzja, że się oddaliłem. Niestety byłem tam sam i faktycznie zdarzyło mnie się sikać, czy wyjść na papierosa.



W końcu udałem się ponownie do rejestracji, gdzie poinformowano mnie, iż zostałem już wyrejestrowany. Nie pozostało mnie zatem nic innego, jak ponownie odczekać swoje. W końcu zostałem przyjęty (i ochrzaniony), by po krótkim wywiadzie udać się do prześwietlenia. Po kolejnym oczekiwaniu ponownie wszedłem do gabinetu lekarza, który nie miał dla mnie optymistycznych wieści. Okazało się bowiem, że łokieć jest potrzaskany i sam gips nie wystarczy. Trzeba mu zaserwować operację, które notabene obecnie nazywa się obecnie zabiegami.

Warunek jaki mnie postawiono był taki, że natychmiast udaję się na oddział szpitalny. Tak też uczyniłem, gdyż w przeciwnym razie wcale by mnie nie przyjęli. Do sali nr 14 trafiłem już dość późno. Na szczęście Monique przywiozła mnie posiłek, bom cały dzień o pustym żołądku siedział. Następnego dnia załapałem się już na śniadanie. W zasadzie ciężko to tak określić, gdyż składało się ono z jednej bułki i jednej kromki posmarowanych na środku twarogiem. Całe szczęście, że miałem jeszcze dostarczony prowiant. Rano dowiedziałem się również, że zabieg zostanie przeprowadzony dnia następnego. Właśnie z tego pewnie powodu, w południe miast obiadu dostałem jeno cienką zupkę.

Tak czy inaczej, pomimo pustawego żołądka zrobiłem sobie sjestę. Oczywiście bardziej z nudów niż błogości, tym bardziej, że w pokoju pozostałem sam. Miałem współlokatora jedynie przez noc, ponieważ rano wywieźli go na blok operacyjny. Obudziła mnie pani anestezjolog, która przybyła, by przeprowadzić ze mną kolejny wywiad. Wypytała o leki, choroby i inne operacje oraz powiadomiła mnie, że jeszcze do północy mogę pić, ale później już nie. Trzeciego dnia o śniadaniu oczywiście mowy nie było a nieco przed południem zawieziono mnie na stół operacyjny.

Dostałem znieczulenie miejscowe pod pachę a jako, że nie zawsze skutecznie to na mnie działa, zapodano mnie dodatkowe, w ów pechowy łokieć. Pełnię mego szczęścia miały zapewnić jeszcze środki uspakajające. W efekcie faktycznie niczego nie czułem, jednak zachowałem pełną świadomość. Słyszałem co się dzieje, co robią, czym się posługują, dlaczego itd. Szczegółów Wam jednak, Szanowni Telewidzowie oszczędzę. Operacja trwała jakieś dwie, dwie i pół godziny, po czym przewieziono mnie na oddział pooperacyjny, czyli pokój nr 6.

Wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa lipa. Człek przykuty do łóżka i wzbogacony o różne dodatki nie czuje się najlepiej. Podłączono mnie jakieś trzy elektrody do klaty, a te z kolei do monitora. Do tego dołączyła kroplówka oraz jakaś pompa z środkiem znieczulającym. Do dyspozycji miałem również kaczkę, która znajdowała się zawsze ledwo w moim zasięgu. Jako, że zacząłem odczuwać suchoty poprosiłem pielęgniarkę o napełnienie butelki kranówką. Pani ją zabrała i wróciła po dwudziestu minutach, chociaż umywalka znajdowała się w pomieszczeniu…

Tak spędziłem czas do kolejnego poranka. Wczesnego poranka ponieważ obudziła mnie pewna pani pytając, czy mam piżamę lub koszulkę. Poprosiła mnie tym samym, bym ją ubrał. Jako, że było jasno myślałem, że gdzieś się udamy. Kobieta jednak wyszła, a ja spojrzawszy na zegar ujrzałem godzinę 4:30. Jaki był cel jej działania, nie wiem do dziś. Kolejne osoby z obsługi pojawiły się dopiero około siódmej. Tak, czy inaczej owego czwartego dnia zostałem przewieziony do kolejnego pokoju (nr 1), gdzie już nic mnie w zasadzie nie robiono. Jedyne co mnie pozostało, to owa pompa ze znieczuleniem, którą jednak odłączyłem z powodu braku nikotyny w organizmie. Jak się okazało po moim powrocie, źle ją odłączyłem, zaczęła miałczeć i ciec, więc pielęgniarka musiała ingerować. Po kilku chwilach zabrali mnie ją całkiem, skoro i tak z niej nie korzystam. I dobrze, przynajmniej mogłem się już swobodnie poruszać. W nowym pokoju prócz mnie było jeszcze pięciu chłopa. Jednego z nich wypisali w ten sam dzień (piątek) a dwóch wyszło na przepustkę. Nie podlegali oni już leczeniu a jedynie rehabilitacji. Zostało nas zatem trzech. 


Z powodu kompletnego braku informacji (nikt nic nie wie), rozpocząłem usilne poszukiwania kogoś kompetentnego. W końcu natrafiłem na pielęgniarkę, która raczyła mnie pomóc. Dowiedziała się, kto jest mym lekarzem prowadzącym, i że w dniu dzisiejszym go nie ma. Nie pozostało mnie nic innego, jak zaczekać do soboty, w nadziei, że wreszcie wyjdę. Było to dla mnie tym bardziej logiczne, że nie przyjmowałem już nawet żadnych leków. Jedynie coś przed snem, ale to już na własne, wyraźne życzenie.

W sobotę, po porannej wizycie jakiegoś śmiesznego doktorka dowiedziałem się, że wyjdę dopiero po niedzieli. Człowiek ten wyglądał na jakiegoś wypłoszonego i jak na mój gust, bał się po prostu podjąć jakąkolwiek decyzję. Na pocieszenie pozostała piękna pogoda, dzięki czemu wraz z towarzyszami niedoli wiele czasu spędziliśmy na powietrzu. Wieczorową porą koledzy postanowili umilić sobie czas i uruchomili System Telewizji Szpitalnej. Podobnie uczynili zresztą koło południa dnia następnego.

Tym oto sposobem w piątek przeszedł mnie koło nosa wernisaż w Otwartej Pracowni. Ponadto w sobotę ominęła mnie impreza w Parku Bednarskiego i dwa przedstawienia teatralne. Ponadto po raz kolejny musiałem zamawiać u Monique prowiant spożywczo-tytoniowy, coby przypadkiem nie zapaść na anemię i nerwicę. Nie muszę chyba wspominać, iż dla niej również był to zawód, gdyż straciła osobę towarzyszącą.

W niedzielę obudziłem się w podejrzanie dobrym nastroju. Pewnie wynikał on z tego, że po niej zapowiedziano mnie uwolnienie. Podczas porannego obchodu dowiedziałem się jednak, że może to nastąpić dopiero we wtorek. Na domiar złego przypomniałem sobie, że szesnastego odbywa się bardzo fajny, coroczny turniej petanque. Oczywiście zależało mnie bardzo, by udać się do Katowic, do Kościuszki i wziąć w nim udział podobnie, jak rok wcześniej.  Kolejna lipa. Na pocieszenie po raz kolejny pozostała pogoda. Sprzyjała ona nie tylko pacjentom i ich bliskim ale również ekipie telewizyjnej. Do końca dnia, na tutejszym SOR kręcone były bowiem kolejne sceny do serialu „Szpital”. Dowiedziałem się ponadto, że kręcą tu także sceny do „W11”, a swego czasu także do „Majki”. 


Z dodatkowych wydarzeń specjalnych wspomnieć należy, że do naszego pokoju dołączył kolega, z którym obcowałem przez chwilę tuż po zawitaniu na oddział. Gdy po obiedzie udaliśmy się w plener kolega Bizon zabrał swoje zabawki i narysował mój portret.



Kolega ten rysuje również ze zdjęć, zatem jeśli ktoś ma chęć, by zostać sportretowanym lub podarować takowy prezent komuś, może się z nim skontaktować poprzez bukfejsa lub napisać na adres: bizonpierwszy@wp.pl 

W dniu dzisiejszym ostatecznie zapadła decyzja o moim uwolnieniu. Z naszego pokoju usłyszało takową trzech chłopa. Pierwszy wyszedł Piotrek z nieco później wypis dostał kolega Bizon i ja. Trochę mnie już swędziało, zatem poszedłem się dopytać. Skierowano mnie do sekretariatu, gdzie uzyskałem informację, iż do pół godziny otrzymam dokumenty. Stało się to oczywiście po dwóch, ale to i tak nie źle, ponieważ szpitalne zegary chodzą w innym tempie…

Podsumowując mój pobyt w szpitalu stwierdzam, że kompletnie nie rozumiem, po jaką cholerę tak długo w nim leżałem. Kolejnym mankamentem było wyżywienie, które z tego co słyszałem, było wystarczające dla starszych pań. Ja osobiście w oparciu tylko o to, mógłbym o własnych siłach nie wyjść. Skoro o jedzeniu mowa, to wspomnę również o drugiej stronie medalu. Nie zdarzyło mnie się ani razu trafić na papier toaletowy w WC. Czy go nie dostarczano, czy znikał w dziwnych okolicznościach, nie wiem.
Przepływ informacji pomiędzy kadrą lekarską a pacjentem był żaden. Sam budynek włącznie z większością wyposażenia trąci głęboką komuną. Plusem jest jednak to, że generalnie było czysto. Panie pielęgniarki były całkiem sympatyczne, choć niekiedy lekko sfrustrowane. To chyba jednak nie ich wina, a nadmiaru obowiązków lub jak kto woli, zbyt skromnej obsady.


 texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz