Pamiętam lekcje wychowania fizycznego w szkole. Teraz, z
tego co słyszałem cieszą się one coraz mniejszą popularnością, a uczniowie
hurtowo przynoszą zeń zwolnienia. Za moich czasów było zgoła inaczej. Koledze
wykryli wodę w kolanach, dostał zwolnienie i się chłop załamał…
Pamiętam jak dziś, że nikt prócz mnie ich w klasie nie
lubił. Nie mam pojęcia dlaczego ale wszelkie skoki przez kozła a tym bardziej
skrzynię, napawały ich pesymizmem. Ja te ćwiczenia bardzo lubiłem, ponieważ
stanowiły ciekawą odskocznię od typowych zajęć, które obejmowały w większości
gra zespołowe.
Koszykówka, siatkówka, niekiedy kopanie piłki, ileż można(?)
Raz na jakiś czas przydawało się coś innego. Wtedy właśnie nasz pan wuefista
wymyślał ćwiczenia sprawnościowe. Byłem wniebowzięty. Wydumał zawsze jakiś trik
na drążku, drabince czy innym materacu i kazał go wykonać. Koledzy zgodnym
chórem prosili go o prezentację, jednak on był już w słusznym wieku. Oczekiwał
na zasłużoną emeryturę.
Tym samym wszelkie obowiązki prezentacyjne spadały zawsze na
mnie, jedyną osobę która się nie buntowała i podchodziła do zadań na luzie. Być może wynikało to z tego, że wszelkie wymyki, odmyki i inne zwisy przychodziły
mnie zawsze z łatwością. Nie udało mnie się, jak innym spadać na twarz, ni
robić sobie innej krzywdy. Zawsze lubiłem te ćwiczenia…
texte par Raphaël, photo: l'internet
nie przepadałem za wychowanien fizycznym, zresztą starałem się od niego wymigiwać,za to nadrobiłem to wszystko w wojsku i nawet z nawiązką, ale i tak dalej nie lubię się przemęczać, zawsze kochałem błogie lenistwo, bujanie na hamaku i rysowanie kwiatków na piętach
OdpowiedzUsuń