niedziela, 3 lutego 2013

Sąsiad taki, jeden...


Pamiętam takiego skubla, sąsiada z dzieciństwa. Zawsze nas opierniczał, że ganiamy pod jego oknem. A niby co mieliśmy robić? Takie to czasy były wtedy, że smarkacze uczyły się życia i przystosowywały „na ulicy”. Na podwórku, chodniku, w pobliskich krzakach – co kto miał do dyspozycji. Najgorszą karą na świecie był zakaz opuszczania fortecy! Katastrofa. Pamiętam, że jak miałem do wyboru trzy szybkie na dupę lub szlaban to oddychałem z ulgą. Człek se przyjął manto i nim się drzwi za nim zamknęły to i tak nie pamiętał. Znów był wolny. Bo niby co można było w domu robić? Kilka zabawek na krzyż było. Nim człek cokolwiek z nimi zrobił to pomyślał trzy razy. Logiczne wszak było, że jak zepsuje, to straci. I pewne na 100%, że mama w tej sekundzie, nie poleci po nowe. Nawet, gdyby chciała, i tak by nie dostała.

A na dworze co było? Wszystko, czego bajtlom do szczęścia potrzebne! Nieograniczona przestrzeń (ograniczona nakazami rodziców, ale przeca i tak nie widzieli), całe multum elementów, które przysposobić można do jakichkolwiek celów, masa zakamarków, gdzie skryć się można było, piaskownice, drabinki i inne huśtawki (które w pewnym momencie znikały, gdy się społeczeństwo starzało i ich dzieci wyrosły, skargi do spółdzielni pisali) krzaki te dalsze i te bliższe.

Z owych właśnie krzaków pozyskiwało się dóbr nieskończoną ilość. Od kulek białych pod stopami strzelających, przez liście potrzebne do maskowania, po patyki na łuki i strzały się nadające. I tak se biegaliśmy na tych dostępnych terenach, raz dalej, raz bliżej. Aż się zaczął czepiać nasz skubel, sąsiad marudny. Wychodził na balkon i dzieciarnię przeganiał. Emerytem był już chyba i se dzieci odchował. Jak mawiała ma matka „zapomniał wół jak cielęciem był”, zatem miał powody, by go drażnił hałas. Kiedyś tak nas zwyzywał, że tego było już nadto.

Współczesna dzieciarnia, gdzieś by go pewnie podała, ale za moich czasów, człek radził sobie sam. Uknuliśmy tym samym plan wielce misterny. Miała to być zemsta, której nie zapomni! Co nam przyszło do głowy, to narobić na wycieraczkę. Plan sam w sobie genialny, lecz ciut nie do końca, bo najlepiej by było, by pan w to to wdepnął. Poszła w ruch fantazja no i się udało. Przeszliśmy przez piwnicę, by podprowadzić wycieraczkę. Znieśliśmy ją na dół, aby zrobić nań kupę. Jaka pewność, że wdepnie? Spora, ponieważ po odniesieniu jej na miejsce, przykryliśmy gazetami. Teraz pozostało już tylko podpalić, zadzwonić i w nogi...

texte et photo par Raphaël

3 komentarze:

  1. Ot dzieciaki - rozrabiaki! wdepnął czy nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego nie wiem, bo uciekliśmy...

      Usuń
    2. Całe życie w niewiedzy, miałam nadzieję ze chociaż głośno było na dzielni o takim wybryczku ;]

      Usuń