Pamiętam takiego skubla, sąsiada z
dzieciństwa. Zawsze nas opierniczał, że ganiamy pod jego
oknem. A niby co mieliśmy robić? Takie to czasy były wtedy, że
smarkacze uczyły się życia i przystosowywały „na ulicy”. Na
podwórku, chodniku, w pobliskich krzakach – co kto miał do
dyspozycji. Najgorszą karą na świecie był zakaz opuszczania
fortecy! Katastrofa. Pamiętam, że jak miałem do wyboru trzy
szybkie na dupę lub szlaban to oddychałem z ulgą. Człek se
przyjął manto i nim się drzwi za nim zamknęły to i tak nie
pamiętał. Znów był wolny. Bo niby co można było w domu robić?
Kilka zabawek na krzyż było. Nim człek cokolwiek z nimi zrobił to
pomyślał trzy razy. Logiczne wszak było, że jak zepsuje, to
straci. I pewne na 100%, że mama w tej sekundzie, nie poleci po
nowe. Nawet, gdyby chciała, i tak by nie dostała.
A na dworze co było? Wszystko, czego
bajtlom do szczęścia potrzebne! Nieograniczona przestrzeń
(ograniczona nakazami rodziców, ale przeca i tak nie widzieli), całe
multum elementów, które przysposobić można do jakichkolwiek
celów, masa zakamarków, gdzie skryć się można było,
piaskownice, drabinki i inne huśtawki (które w pewnym momencie
znikały, gdy się społeczeństwo starzało i ich dzieci wyrosły,
skargi do spółdzielni pisali) krzaki te dalsze i te bliższe.
Z owych właśnie krzaków pozyskiwało
się dóbr nieskończoną ilość. Od kulek białych pod stopami
strzelających, przez liście potrzebne do maskowania, po patyki na
łuki i strzały się nadające. I tak se biegaliśmy na tych
dostępnych terenach, raz dalej, raz bliżej. Aż się zaczął
czepiać nasz skubel, sąsiad marudny. Wychodził na balkon i
dzieciarnię przeganiał. Emerytem był już chyba i se dzieci
odchował. Jak mawiała ma matka „zapomniał wół jak cielęciem
był”, zatem miał powody, by go drażnił hałas. Kiedyś tak nas
zwyzywał, że tego było już nadto.
Współczesna dzieciarnia, gdzieś by
go pewnie podała, ale za moich czasów, człek radził sobie sam.
Uknuliśmy tym samym plan wielce misterny. Miała to być zemsta,
której nie zapomni! Co nam przyszło do głowy, to narobić na
wycieraczkę. Plan sam w sobie genialny, lecz ciut nie do końca, bo
najlepiej by było, by pan w to to wdepnął. Poszła w ruch fantazja
no i się udało. Przeszliśmy przez piwnicę, by podprowadzić
wycieraczkę. Znieśliśmy ją na dół, aby zrobić nań kupę. Jaka
pewność, że wdepnie? Spora, ponieważ po odniesieniu jej na miejsce, przykryliśmy gazetami. Teraz pozostało już tylko podpalić,
zadzwonić i w nogi...
texte et photo par Raphaël
Ot dzieciaki - rozrabiaki! wdepnął czy nie?
OdpowiedzUsuńTego nie wiem, bo uciekliśmy...
UsuńCałe życie w niewiedzy, miałam nadzieję ze chociaż głośno było na dzielni o takim wybryczku ;]
Usuń