piątek, 23 listopada 2012

C'était un rendez-vous...

Podczas czytania książki „Paryż nawidelcu”, której autorem jest Stephen Clarke natrafiłem w rozdziale o kinematografii na coś, co mnie bardzo zaciekawiło. Otóż na stronie 263. pojawia się tytuł filmu: C'était un rendez-vous (to była randka). Obejrzałem ową produkcję i wywiad z jej reżyserem (Claude Lelouch) przeprowadzony trzydzieści lat po nakręceniu. Pogrzebałem również we francuskojęzycznych źródłach, bo w polskich prawie nic nie ma. Muszę po tym wszystkim przyznać, że jestem pod wielkim wrażeniem tej krótkometrażowej produkcji. W dzisiejszych czasach produkcja ta nazwana byłaby zapewne filmikiem, które to słowo wywołuje u mnie odruch wymiotny. W roku 1976 na szczęście nie stosowało się takich beznadziejnych sformułowań, co wynika zapewne z tego, że "nikt" nie miał dostępu do kamer wideo o internecie nie wspominając (choć sam internet uwielbiam).

Po ukończeniu filmu pt. Si c'était a refaire, reżyserowi pozostało około dziesięciu minut trzydziestomilimetrowej taśmy filmowej. Postanowił ją wykorzystać i nakręcił wspomniany krótki film. Większość akcji odbywa się podczas jazdy na umówioną randkę, która ma być właśnie tym, na co czeka widz. Bohater oczywiście bardzo się spieszy zatem gna do kobiety jak szalony. Owym bohaterem, czyli kierowcą jest sam Claude Lelouch, który zdradza później w wywiadzie, że jego obsesją nigdy nie była punktualność tylko to, że musi być zawsze przed czasem. Wsiada zatem w swojego Mercedesa 450 SEL 6,9 i rusza z Porte Dauphine, by dotrzeć na Sacré-Cœur. Przez ponad osiem minut pędzi przez Paryż i wreszcie spotyka ukochaną, którą gra Gunilla Friden. Całą trasę pokonuje w zawrotnym tempie nie zatrzymując się ani razu. Dotyczy to nawet czerwonych świateł na skrzyżowaniach. W pewnym momencie mocno zwalnia, gdyż natrafia na śmieciarkę. Musi zatem wjechać na chodnik, na którym ponadto znajduje się kobieta z psem. Przed tą jednak sceną ma miejsce inna, bardziej dramatyczna. Dramatyczna dla kierowcy, który w okolicy rue Lepic trafia na ciężarówkę z dostawą. Wykonuje bardzo ryzykowny objazd, który o mały włos nie kończy się na słupkach. Dla widza nie jest to aż tak zapierający dech w piersiach widok, ponieważ kamera nie ujęła samej ciężarówki. Warto w tym momencie wspomnieć, iż sprzęt ten zamocowany jest na przednim zderzaku samochodu. Podczas owej szalonej podróży możemy przez ułamki sekund obserwować motoryzacyjne cuda lat siedemdziesiątych. Na dwie sekundy przed ósmą minutą pojawia się nawet zaparkowany, żółty Fiat 126. Swoją drogą pojazdy z tamtego czasu są bardzo interesujące i chętnie poświęciłbym trochę czasu na przeanalizowanie wszystkich, jakie mija bohater. Nie mam jednak pewności, czy jakość filmu na to pozwoli.

Realizacja C'était un rendez-vous odbyła się żywiołowo, bez przerw, cięć czy montażu. Jedyną zmianą było nałożenie na film dźwięku silnika pochodzącego z Ferrari 275 GTB. Znacznie poprawia to wrażenie i dodatkowo podnosi ciśnienie. Widziałem również zamieszczoną na youtube wersję z podkładem muzycznym autorstwa duetu Royksopp (Alpha Male). Film jest interesujący ale adrenalina pozostaje na miejscu. Wracając do Ferrari, Claude Lelouch zastanawiał się ponoć nad jego wykorzystaniem. Okazało się to jednak niemożliwe z racji twardego zawieszenia w tym rasowym aucie. Drgania zapewne sprawiły by, że kamera niewiele by zarejestrowała. Ratunkiem było zatem wykorzystanie Mercedesa, w którym zastosowane było zawieszenie pneumatyczne. Muszę przyznać, że zapewniło ono doskonałe tłumienie drgań a tym samym bardzo wyraźny obraz całości. Wspomniany model, czyli 450 SEL 6,9 odnaleziono w roku 2006 specjalnie na potrzeby wywiadu. Przeprowadził go Thierry Soave, szef magazynu Auto Plus. Wywiad jest dość nietypowy, bo zrealizowany w samochodzie na trasie, gdzie kręcony był film. Podczas podróży autor opowiada o swej produkcji. Kto zainteresowany, zapraszam:


Jak widać po trzydziestu latach podróż przebiegła już w całkiem normalnym tempie. W roku 1976, po ukazaniu się obrazu reżyser został ponoć aresztowany za niebezpieczną jazdę. Dowodów obciążających zapewne nie brakowało, jednak nie znalazłem pewnego potwierdzenia tej informacji.

W sumie podróż trwała osiem minut i kilka sekund (cały film ma 8:39). Przebiegała przez następujące ulice:
- Boulevard périphérique
- Avenue Foch
- Place Charles-de-Gaulle
- Avenue des Champs-Élysées
- Place de la Concorde
- Quai des Tuileries
- Place du Carrousel
- Rue de Rohan
- Avenue de l'Opéra
- Place de l'Opéra
- Rue Halévy
- Rue de la Chaussée-d'Antin
- Place d'Estienne-d'Orves
- Rue Blanche
- Rue Jean-Baptiste-Pigalle
- Place Pigalle
- Boulevard de Clichy (tournant abandonné rue Lepic)
- Rue Caulaincourt
- Avenue Junot
- Place Marcel-Aymé
- Rue Norvins
- Place du Tertre
- Rue Saint-Éleuthère
- Rue Azaïs
- Parvis du Sacré-Cœur
Mapę przejazdu znaleźć można tutaj:


Daje to dystans 10 kilometrów, z którego wnioskować można średnią prędkość przejazdu 75 km/h. Claude Lelouch zdradza, że zdarzało mu się przekraczać granicę dwustu kilometrów. Jak wspomniał w jednym z wywiadów:
„(...) na l’avenue Foch jechałem między 150 a 180 km/h. Na Champs-Élysées 130 - 150 do maksymalnie 160 km/h na wysokości Franklin Roosevelt. Następnie aż do la Concorde, gdzie było pusto uzyskałem 200. Przez place de la Concorde przejechałem z prędkością 150 km/h. Nad Sekwaną przekroczyłem dwieście. Przejazdy miałem prawie normalnie, to znaczy 80 – 90 km/h (...)”
Nic dodać, nic ująć. Jeśli komuś wpadnie w ręce ten film, to polecam. Niecałe dziesięć minut bardzo emocjonującej wycieczki po Paryżu.

Prócz własnych doznań i obserwacji kierowałem się francuską wiki a fragment wywiadu spisałem stąd.

P.S. Książki, o której wspomniałem w pierwszym zdaniu jeszcze nie przeczytałem, lecz jak to nastąpi pewnie parę słów o niej napiszę.
texte par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz