Zepsuł mnie się aparat. Katastrofa
jakaś, bo towarzyszy mnie od wielu, wielu lat. Choć dla wielu jest
to zwykły kompakt jednak dla mnie jest czymś więcej. Jest moim
kumplem, który łazi wszędzie ze mną. Właściwie, to łaził, bo
się zepsuł. Zastanawiałem się ostatnio jak wiele przygód
przeżyliśmy razem. Od wojaży po Europie po łażenie po krzakach.
Takich chwil było tysiące. Chwil dzięki niemu uwiecznionych.
Jedyne szczęście w tym całym nieszczęściu jest takie, że mam
możliwość korzystania ze sprzętu zastępczego. W sensie,
pożyczonego. Oczywiście to nie to samo, bo swój aparat, choć
teoretycznie gorszy znam na pamięć i zdjęcia nim robione są bez
porównania lepsze. Nie ujmując zasług ni możliwości innych
aparatów. Mój to mój i korzystam zeń jak z płuc. Odruchowo, bez
namysłu, wiecie o co chodzi? Trzeba zbierać na naprawę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz