wtorek, 22 maja 2012

Kicaj...

    Znajoma hodowała kiedyś królika. Jak to często bywa wsród ludzi o słomianym zapale stworek znudził jej się dość prędko. Tym samym narodził się problem... co z nim uczynić? Najlepiej wydać! A najlepiej wcisnąć go mnie, bo przecież wiadomo, że adoptuje wszystko co żywe a nie jest człowiekiem. Adoptowałem zatem, przyznałem mu urocze imię Zając i rozpoczęliśmy wspólną przygodę. Posiadanie królika wydawać by się mogło dość interesujące i takowe faktycznie było, głównie ze względu na jego liczne wady. Zalety też miał (był mięciutki jak kaczuszka) ale wady przeważały w stopniu znacznym. Koleś rzucał się po klatce wywalając 3/4 ściółki wraz z odchodami, po chałupie szalał jak dziki (musiał się przecież wyhasać), zjadał wszystko co spotkał a już na pewno próbował. Nie było mowy o spuszczeniu go z oka. Bardzo ciekawa umiejętność jaką posiadł polegała na oddawaniu moczu poza obrąb swego lokalu. Po co brudzić sciółkę jak można za... Nasza znajomość przerodziła się po pewnym czasie z wojnę. Ja go karciłem za niektóre zechowania a on, jakby na złość wzagał częstotliwość dokuczliwych zachowań.


    Szczytem jego popisów było obżeranie wszystkich roślin. Problem polegał na tym, że to one dłużej ze mną mieszkały i nie miałem zamiaru pozbywać się ich ze względu na kicającego gnojka, który wszystko niszczy. Gdy razu pewnego dobrał się do jednego z mych ulubionych gatunków (natrafiając przy tym na mój niezbyt dobry humor) ukarany został raz na zawsze i problem się rozwiązał. Ukręciłem głowę i Zajączek już nie kicał...

Galeria zdjęćZdjęcieZdjęcie
ZdjęcieZdjęcie
(kliknij, aby powiększyć)
photo par Raphaël

3 komentarze: