W przerwie między posiadaniem Maluchów dosiadłem na jakiś czas szczytu techniki lat siedemdziesiątych - samochodu Dacia. Pojazd dość ciekawy, który potraktowałem w sposób zjawiskowy. Postanowiłem w zewnętrzną skorupę brzydko-szarego nadwozia upchnąć najwięcej bajerów jakie się da. Tym sposobem stała się ona jeżdżącą skarbonką, studnią bez dna pochłaniającą spore kwoty. Efekt działań był taki, że razu pewnego zabierając młodego człowieka "na stopa" odebrałem mu tym samym mowę. Wsiadł do siwej Rumunki a znalazł się w innym świecie. Odezwał się po jakim kwadransie, gdy już dokładnie się porozglądał wokół... Środek owej torpedy wyściełany był welurem, sportowe siedzenia zamontowane maksymalnie nisko, elementy nie welurowe obszyte skórą, przerobiona deska rozdzielcza, niemały zestaw grający z CD i cała masa gadżetów. Wspomnę przy tym, iż (w moim przynajmniej odczuciu) nie zalatywało to wszystko wioską. Nie miałem kicikowej kierownicy, podświetlanych kostek dyndających na lusterku czy lisiej kitki na antence.
Generalnie auto było super z jednym ale... Nigdy w życiu nie widziałem tak awaryjnego pojazdu. Psuło się wszystko, wszędzie i zawsze! Jedyne pocieszenie to niskie ceny części zamiennych. Nie mniej każdy ma granice wytrzymałości, cierpliwości dlatego też pewnego dnia powiedziałem STOP. Miarka przebrała się do tego stopnia, że moja wspaniała Daćka pojechała wprost do firmy zajmującej się kasacją pojazdów. Ja natomiast na jakiś czas powróciłem w sprawdzone, niezastąpione ramiona cudownych Fatów 126p.
Taka ładna jak tu, to ona nie była
photo de brochure
Moja wyglądała bardziej tak:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz