niedziela, 6 października 2013

Gipsowe fatum...

Przez większość mego życia nie miałem zielonego pojęcia, co znaczy złamanie. Oszem, nieraz doznawałem mniejszych czy większych urazów, co jednak, szczególnie w przypadku okresu dzieciństwa, nie jest niczym nadzwyczajnym. Nigdy jednak żaden upadek/wywrotka nie kończyły się niczym poważnym. Do czasu jednak, a konkretnie do roku 2010.
Wtedy właśnie, w marcu, pierwszy raz jedna z moich kończyn otrzymała gipsową biżuterię. Po wyjściu z domu okazało się, że w nocy nieco śniegiem posypało, a do tego przymroziło. Po kilkunastu krokach, ku memu zdziwieniu upadłem. Nie sądziłem, iż nagle jest tak ślisko. Pozbierałem się, jednak nie na długo. Drugi upadek zakończył się bolesnym doznaniem. Spod rękawa wyłonił się uszkodzony nadgarstek. Dalej była już wizyta w szpitalu, nastawianie i gipsowanie. Niby nic wielkiego, ale jakoś nie czułem się z tym najlepiej.
obraz...
Drugi uraz nastąpił tego samego roku. Tym razem pokonały mnie dworcowe schody, które w ekspresowym tempie pokonałem z samej góry na sam dół. Efektem był tak przeraźliwy ból, że nie mogłem stanąć. Pan sprzątający wezwał ochronę, ta karetkę i trafiłem na oddział ratunkowy. Po prześwietleniu okazało się, iż sprawa jest poważna i wymaga interwencji. Tym oto sposobem trafiłem do szpitala, gdzie poddano mnie operacji i umieszczono w mym kolanie jakieś metalowe elementy. Uraz ten odczuwam do dziś podczas zmian pogody, a każda nierówna nawierzchnia daje mnie się we znaki.
obraz... obraz...
W końcu nastąpiło jednak przerwanie ciągu nieszczęśliwych wypadków. Niestety nie na długo, bo do roku 2013, kiedy to w lipcu zaliczyłem upadek na rowerze. Ulewny deszcz, nierówna nawierzchnia i skręt w lewo okazały się przeszkodami zbyt trudnymi do pokonania. Pozbierałem się jednak i pojechałem do domu. Na drugi dzień ból był na tyle silny, że udałem się na pogotowie. Po oględzinach i zrobieniu zdjęć rentgenowskich już mnie stamtąd nie wypuścili. Pozostałem w szpitalu, gdzie podczas kolejnej operacji wprowadzono do mego ciała następne elementy metalowe.
obraz... obraz...
Było, minęło i już niemal o wszystkim zapomniałem aż tu nagle nadszedł wrzesień. Wraz z nim z niektórych drzew posypały się już liście, które w połączeniu z wilgotną atmosferą utworzyły dość śliski grunt. Idąc przez krzaki poślizgnąłem się i wylądowałem na zadzie. Wkurzyłem się trochę, bo jak będę wyglądał z zabrudzonym i mokrym tyłem. Po kilku sekundach okazało się jednak, że jest to mały problem w porównaniu z tym, że nie mogą stąpnąć na lewą nogę. W sumie mogłem lecz ze łzami w oczach. Dalej poszło tak: karetka, SOR, diagnoza złamania kostki i w efekcie gips. Na szczęście tym razem bez przemieszczeń i innych interwencji chirurgicznych.
obraz... obraz...
I tak se teraz siedzę i myślę... Dlaczego tak się dzieje? Fatum to jakieś, czy mój układ kostny sypie się już po prostu? Różne przypadki jestem w stanie zrozumieć ale dlaczego łamię się co czas jakiś i to jeszcze dwa razy w roku? Jakoś to wszystko dziwne mnie się zdaje, cholera...
Pozytywny jest fakt, że raczej prędko się regeneruję. Przykładowo chirurg podczas kontroli mego łokcia nie mógł uwierzyć w to, że przy tak sporym urazie, w tak krótkim czasie odzyskałem niemal pełną sprawność ręki.
texte par Raphaël, photo: Raphaël et sa sœur

1 komentarz: