Łaziłem z sekatorem i obcinałem kilka gałązek. Przynosiłem je do domu, wkładałem do wody i czekałem aż puszczą listki. I to tak w złożonym cyklu ciągłym, czyli... przynoszę łyse gałązki, starsze już pączkują, następne mają listki, a inne są na tyle spore, że zjadają je straszyki. I tak w kółko.
A teraz? Wychodzę z domu, zrywam dwie małe (kilka centymetrów) gałązki, wkładam do ichniego domu i... Oczy ze szczęścia mają tak wielkie, jak człowiek. No prawie.
texte et photo par Raphaël
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz