Jak już jakiś czas temu wspominałem, miałem ostatnio mały
wypadek rowerowy. Dziś wspomnę nieco więcej o moim pobycie w szpitalu. Zaczęło
się od wizyty w Szpitalnym Oddziale Przyjęć, gdzie spędziłem pół dnia. Rzekomo
trzy razy wzywano mnie do gabinetu i za każdym razem mnie nie było, więc
zapadła decyzja, że się oddaliłem. Niestety byłem tam sam i faktycznie zdarzyło
mnie się sikać, czy wyjść na papierosa.
W końcu udałem się ponownie do rejestracji, gdzie
poinformowano mnie, iż zostałem już wyrejestrowany. Nie pozostało mnie zatem
nic innego, jak ponownie odczekać swoje. W końcu zostałem przyjęty (i
ochrzaniony), by po krótkim wywiadzie udać się do prześwietlenia. Po kolejnym
oczekiwaniu ponownie wszedłem do gabinetu lekarza, który nie miał dla mnie
optymistycznych wieści. Okazało się bowiem, że łokieć jest potrzaskany i sam
gips nie wystarczy. Trzeba mu zaserwować operację, które notabene obecnie
nazywa się obecnie zabiegami.
Warunek jaki mnie postawiono był taki, że natychmiast udaję
się na oddział szpitalny. Tak też uczyniłem, gdyż w przeciwnym razie wcale by
mnie nie przyjęli. Do sali nr 14 trafiłem już dość późno. Na szczęście Monique
przywiozła mnie posiłek, bom cały dzień o pustym żołądku siedział. Następnego
dnia załapałem się już na śniadanie. W zasadzie ciężko to tak określić, gdyż
składało się ono z jednej bułki i jednej kromki posmarowanych na środku
twarogiem. Całe szczęście, że miałem jeszcze dostarczony prowiant. Rano
dowiedziałem się również, że zabieg zostanie przeprowadzony dnia następnego.
Właśnie z tego pewnie powodu, w południe miast obiadu dostałem jeno cienką
zupkę.
Tak czy inaczej, pomimo pustawego żołądka zrobiłem sobie
sjestę. Oczywiście bardziej z nudów niż błogości, tym bardziej, że w pokoju
pozostałem sam. Miałem współlokatora jedynie przez noc, ponieważ rano wywieźli go
na blok operacyjny. Obudziła mnie pani anestezjolog, która przybyła, by
przeprowadzić ze mną kolejny wywiad. Wypytała o leki, choroby i inne operacje
oraz powiadomiła mnie, że jeszcze do północy mogę pić, ale później już nie.
Trzeciego dnia o śniadaniu oczywiście mowy nie było a nieco przed południem
zawieziono mnie na stół operacyjny.
Dostałem znieczulenie miejscowe pod pachę a jako, że nie
zawsze skutecznie to na mnie działa, zapodano mnie dodatkowe, w ów pechowy
łokieć. Pełnię mego szczęścia miały zapewnić jeszcze środki uspakajające. W
efekcie faktycznie niczego nie czułem, jednak zachowałem pełną świadomość. Słyszałem
co się dzieje, co robią, czym się posługują, dlaczego itd. Szczegółów Wam
jednak, Szanowni Telewidzowie oszczędzę. Operacja trwała jakieś dwie, dwie i
pół godziny, po czym przewieziono mnie na oddział pooperacyjny, czyli pokój nr
6.
Wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa lipa. Człek przykuty do
łóżka i wzbogacony o różne dodatki nie czuje się najlepiej. Podłączono mnie
jakieś trzy elektrody do klaty, a te z kolei do monitora. Do tego dołączyła
kroplówka oraz jakaś pompa z środkiem znieczulającym. Do dyspozycji miałem
również kaczkę, która znajdowała się zawsze ledwo w moim zasięgu. Jako, że
zacząłem odczuwać suchoty poprosiłem pielęgniarkę o napełnienie butelki
kranówką. Pani ją zabrała i wróciła po dwudziestu minutach, chociaż umywalka
znajdowała się w pomieszczeniu…
Tak spędziłem czas do kolejnego poranka. Wczesnego poranka
ponieważ obudziła mnie pewna pani pytając, czy mam piżamę lub koszulkę.
Poprosiła mnie tym samym, bym ją ubrał. Jako, że było jasno myślałem, że gdzieś
się udamy. Kobieta jednak wyszła, a ja spojrzawszy na zegar ujrzałem godzinę
4:30. Jaki był cel jej działania, nie wiem do dziś. Kolejne osoby z obsługi pojawiły
się dopiero około siódmej. Tak, czy inaczej owego czwartego dnia zostałem
przewieziony do kolejnego pokoju (nr 1), gdzie już nic mnie w zasadzie nie
robiono. Jedyne co mnie pozostało, to owa pompa ze znieczuleniem, którą jednak
odłączyłem z powodu braku nikotyny w organizmie. Jak się okazało po moim
powrocie, źle ją odłączyłem, zaczęła miałczeć i ciec, więc pielęgniarka
musiała ingerować. Po kilku chwilach zabrali mnie ją całkiem, skoro i tak z
niej nie korzystam. I dobrze, przynajmniej mogłem się już swobodnie poruszać. W
nowym pokoju prócz mnie było jeszcze pięciu chłopa. Jednego z nich wypisali w
ten sam dzień (piątek) a dwóch wyszło na przepustkę. Nie podlegali oni już
leczeniu a jedynie rehabilitacji. Zostało nas zatem trzech.
Z powodu kompletnego braku informacji (nikt nic nie wie),
rozpocząłem usilne poszukiwania kogoś kompetentnego. W końcu natrafiłem na
pielęgniarkę, która raczyła mnie pomóc. Dowiedziała się, kto jest mym lekarzem
prowadzącym, i że w dniu dzisiejszym go nie ma. Nie pozostało mnie nic innego,
jak zaczekać do soboty, w nadziei, że wreszcie wyjdę. Było to dla mnie tym
bardziej logiczne, że nie przyjmowałem już nawet żadnych leków. Jedynie coś
przed snem, ale to już na własne, wyraźne życzenie.
W sobotę, po porannej wizycie jakiegoś śmiesznego doktorka
dowiedziałem się, że wyjdę dopiero po niedzieli. Człowiek ten wyglądał na
jakiegoś wypłoszonego i jak na mój gust, bał się po prostu podjąć jakąkolwiek
decyzję. Na pocieszenie pozostała piękna pogoda, dzięki czemu wraz z towarzyszami
niedoli wiele czasu spędziliśmy na powietrzu. Wieczorową porą koledzy
postanowili umilić sobie czas i uruchomili System Telewizji Szpitalnej.
Podobnie uczynili zresztą koło południa dnia następnego.
Tym oto sposobem w piątek przeszedł mnie koło nosa wernisaż w
Otwartej Pracowni. Ponadto w sobotę ominęła mnie impreza w Parku Bednarskiego i
dwa przedstawienia teatralne. Ponadto po raz kolejny musiałem zamawiać u
Monique prowiant spożywczo-tytoniowy, coby przypadkiem nie zapaść na anemię i
nerwicę. Nie muszę chyba wspominać, iż dla niej również był to zawód, gdyż
straciła osobę towarzyszącą.
W niedzielę obudziłem się w podejrzanie dobrym nastroju.
Pewnie wynikał on z tego, że po niej zapowiedziano mnie uwolnienie. Podczas
porannego obchodu dowiedziałem się jednak, że może to nastąpić dopiero we
wtorek. Na domiar złego przypomniałem sobie, że szesnastego odbywa się bardzo
fajny, coroczny turniej petanque. Oczywiście zależało mnie bardzo, by udać się
do Katowic, do Kościuszki i wziąć w nim udział podobnie, jak rok
wcześniej. Kolejna lipa. Na pocieszenie
po raz kolejny pozostała pogoda. Sprzyjała ona nie tylko pacjentom i ich
bliskim ale również ekipie telewizyjnej. Do końca dnia, na tutejszym SOR
kręcone były bowiem kolejne sceny do serialu „Szpital”. Dowiedziałem się
ponadto, że kręcą tu także sceny do „W11”, a swego czasu także do „Majki”.
Z
dodatkowych wydarzeń specjalnych wspomnieć należy, że do naszego pokoju
dołączył kolega, z którym obcowałem przez chwilę tuż po zawitaniu na oddział.
Gdy po obiedzie udaliśmy się w plener kolega Bizon zabrał swoje zabawki i
narysował mój portret.
W dniu dzisiejszym ostatecznie zapadła decyzja o moim
uwolnieniu. Z naszego pokoju usłyszało takową trzech chłopa. Pierwszy wyszedł
Piotrek z nieco później wypis dostał kolega Bizon i ja. Trochę mnie już
swędziało, zatem poszedłem się dopytać. Skierowano mnie do sekretariatu, gdzie
uzyskałem informację, iż do pół godziny otrzymam dokumenty. Stało się to
oczywiście po dwóch, ale to i tak nie źle, ponieważ szpitalne zegary chodzą w
innym tempie…
Podsumowując mój pobyt w szpitalu stwierdzam, że kompletnie
nie rozumiem, po jaką cholerę tak długo w nim leżałem. Kolejnym mankamentem
było wyżywienie, które z tego co słyszałem, było wystarczające dla starszych
pań. Ja osobiście w oparciu tylko o to, mógłbym o własnych siłach nie wyjść. Skoro
o jedzeniu mowa, to wspomnę również o drugiej stronie medalu. Nie zdarzyło mnie
się ani razu trafić na papier toaletowy w WC. Czy go nie dostarczano, czy
znikał w dziwnych okolicznościach, nie wiem.
Przepływ informacji pomiędzy kadrą lekarską a pacjentem był
żaden. Sam budynek włącznie z większością wyposażenia trąci głęboką komuną.
Plusem jest jednak to, że generalnie było czysto. Panie pielęgniarki były
całkiem sympatyczne, choć niekiedy lekko sfrustrowane. To chyba jednak nie ich
wina, a nadmiaru obowiązków lub jak kto woli, zbyt skromnej obsady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz