Wczoraj, godzina 8.30, wsiadamy do samochodu. Już pierwszy kilometr jazdy miło nas zaskoczył ponieważ ulice wyglądały, jakby miasto wymarło. Sobotni mecz Polska – Czechy widocznie bardzo wszystkich zmęczył, co było nam na rękę. Mnie jakoś nie zmęczył, bo me zainteresowania rozmijają się kompletnie z piłką nożną ale przyznać muszę, że ostatnie dziesięć minut oglądałem. Dojazd do Kościuszki zajął nam ok. piętnastu minut. Było u niego jeszcze pusto i dopiero zaczynały się zapisy.
Niemniej przybyli już nasi koledzy
zza południowej granicy, z którymi miałem już okazję się
poznać. Było to na ich terytorium (Czechy), gdzie w miejscowości
Albrechtice graliśmy wspólnie 31. marca br. Widok tej ekipy bardzo
mnie ucieszył, ponieważ są to naprawdę sympatyczni ludzie.
Organizatorzy turnieju podzielili
bulordom na 12 jednakowych boisk i rozstawili trzy namioty. Jeden dla
prowadzących turniej, drugi dla kuchni i trzeci w formie jadalni.
Po zakończeniu zapisów rozpoczęło się losowanie drużyn. Turniej odbywał się w systemie Supermêlée, co oznacza, że losowano całkiem przypadkowe składy drużyn (trzyosobowych) do wszystkich odbywających się meczów. Ma to na celu pewne wyrównanie szans, ponieważ grali zarówno ludzie z czołówki krajowych rankingów jak i kompletni laicy. Można było zatem trafić silnych współzawodników lub zostać jedyną nadzieją drużyny. Jak to było w moim przypadku wnikać tu nie będę, bo nie o to chodzi. Miejsce, które zająłem, o czym wspomnę później, wyjaśnia nieco sytuację.
Niestety nie pojawiły się trzy spośród zapisanych wcześniej osób, przez co ilość drużyn wypadła nieparzysta (w sumie dziewiętnaście). Z tego powodu w każdej rundzie trzech wylosowanych graczy miało przymusową przerwę. Mimo wszystko otrzymywali jednak oni tzw. duże punkty.
Punkt duży to taki za wygrany mecz a do niego dochodzą jeszcze małe, za ilość zdobytych punktów. Sposobu naliczania opisywać nie będę, bo go nie znam. Odbywało się to w systemie jaki stosują Czesi. Kiedyś próbowałem się z nim zapoznać, jednak go nie pojąłem. Jeśli ktoś ma chęć na matematyczno-logiczne łamigłówki to zapraszam do lektury tutaj.
Każda rozgrywka ograniczona była czasowo do 45 minut plus dodatkowy rzut świnką. Tym samym z góry wiadome było, iż nie zmieścimy się w planowanym czasie czterech godzin bez kwadransa. Po trzeciej rundzie pojawiła się nawet forma buntu w postaci skrócenia eliminacji o jedną rundę. Na szczęście udało się ów bunt łatwo stłumić. W końcu nie o czas czy takie statuetki tu szło a o dobrą zabawę.
Po zakończeniu zapisów rozpoczęło się losowanie drużyn. Turniej odbywał się w systemie Supermêlée, co oznacza, że losowano całkiem przypadkowe składy drużyn (trzyosobowych) do wszystkich odbywających się meczów. Ma to na celu pewne wyrównanie szans, ponieważ grali zarówno ludzie z czołówki krajowych rankingów jak i kompletni laicy. Można było zatem trafić silnych współzawodników lub zostać jedyną nadzieją drużyny. Jak to było w moim przypadku wnikać tu nie będę, bo nie o to chodzi. Miejsce, które zająłem, o czym wspomnę później, wyjaśnia nieco sytuację.
Niestety nie pojawiły się trzy spośród zapisanych wcześniej osób, przez co ilość drużyn wypadła nieparzysta (w sumie dziewiętnaście). Z tego powodu w każdej rundzie trzech wylosowanych graczy miało przymusową przerwę. Mimo wszystko otrzymywali jednak oni tzw. duże punkty.
Punkt duży to taki za wygrany mecz a do niego dochodzą jeszcze małe, za ilość zdobytych punktów. Sposobu naliczania opisywać nie będę, bo go nie znam. Odbywało się to w systemie jaki stosują Czesi. Kiedyś próbowałem się z nim zapoznać, jednak go nie pojąłem. Jeśli ktoś ma chęć na matematyczno-logiczne łamigłówki to zapraszam do lektury tutaj.
Każda rozgrywka ograniczona była czasowo do 45 minut plus dodatkowy rzut świnką. Tym samym z góry wiadome było, iż nie zmieścimy się w planowanym czasie czterech godzin bez kwadransa. Po trzeciej rundzie pojawiła się nawet forma buntu w postaci skrócenia eliminacji o jedną rundę. Na szczęście udało się ów bunt łatwo stłumić. W końcu nie o czas czy takie statuetki tu szło a o dobrą zabawę.
Pierwszy mecz jaki rozegrałem niestety przegraliśmy. Przed drugim losowanie składu okazało się łaskawsze i zwyciężyliśmy, choć łatwo to nie przyszło. Dalej było już tylko i wyłącznie gorzej. Mecz trzeci kosztował mnie sporo nerwów i był najgorszy. Czwarty był przegrany, jednak wspominam sympatycznie. Najciekawszy był ostatni. Stukaliśmy sobie po punkcie do uzyskania wyniku 8:0. Wtedy drużyna przeciwna zdobyła pierwszy punkt przełamując złą passę. W kolejnej rozgrywce uzyskali kolejnych pięć a następnie dwa. Tym sposobem błyskawicznie zremisowali a dalej przegonili nas 8:11. Gorączkowa końcówka sprawiła, że ulegliśmy 12:13. Ponadto w rundzie tej byliśmy najdłużej grającymi zawodnikami.
Moim najsłabszym punktem w grze jest strzał precyzyjny na kulę przeciwnika. Ma on na celu usunięcie jego kuli, która swym ustawieniem zdobywa punkt. Wczoraj jednak, na osiem prób udało mnie się sześć. Jak na mnie to wynik rewelacyjny dlatego czuję osobistą, wewnętrzną dumę.
Moim najsłabszym punktem w grze jest strzał precyzyjny na kulę przeciwnika. Ma on na celu usunięcie jego kuli, która swym ustawieniem zdobywa punkt. Wczoraj jednak, na osiem prób udało mnie się sześć. Jak na mnie to wynik rewelacyjny dlatego czuję osobistą, wewnętrzną dumę.
Zapraszam oczywiście do obejrzenia galerii zdjęć, która nie byłaby tak bogata, gdyby nie zaprzyjaźniona pani fotograf.
Po rozegraniu pięciu rund
eliminacyjnych odbyło się uroczyste nagrodzenie najmłodszych (po
14 lat) i najstarszego (66) uczestnika. Następnie podziękowania dla
organizatorów i sponsorów oraz sędziego głównego. Warto w tym
miejscu wspomnieć, że sędziuje on różne, w tym także
najważniejsze imprezy petanque w kraju. Kolejnym punktem programu
było odczytanie wyników poszczególnych graczy i zajętych przez
niech miejsc. Ja zająłem czterdzieste drugie (na 57), przez co nie
udało mnie się awansować do ćwierćfinału. Podobny los spotkał
dwóch kolegów z którymi przyjechałem, dlatego pod pewną ich
presją wróciliśmy z powrotem. Oczywiście mogłem zostać do
samego końca, jednak na pewno nic już bym nie ugrał a poza tym
prawie cały dzień w pełnym słońcu dał mnie się jednak we
znaki. Nie tylko zresztą mnie, bo po eliminacjach wszyscy wyglądali
tak jak na poniższym zdjęciu, które zatytułowałem "wszyscy mają udar".
Jedynie osoby, które przeszły dalej
miały jeszcze werwę ale ten fakt nie powinien nikogo dziwić.
Bulodrom odwiedziło również
najmłodsze pokolenie, dla którego nasze kule wydawać by się mogły
zbyt ciężkie. Dzieciaki miały własny, kolorowy odpowiednik,
jednak te metalowe jak widać również bardzo je interesowały. Kto
wie... może kiedyś?
Reasumując imprezę uważam za bardzo
udaną. Oczywiście nie każdemu przypadła ona do gustu, lecz
wszystkich zadowolić się nie da. Przypomnieć jednak należy
formułę zawodów i fakt, iż nie były to mistrzostwa ani drużynowe
ani indywidualne. W wielu przypadkach prócz umiejętności o
zwycięstwie decydował łut szczęścia. Choćby takiego, kto kogo
wylosował do drużyny i z kim przyszło mu się zmierzyć. Typowa
impreza rekreacyjno-integracyjna, która doskonale spełniła swe
zadanie. Był czad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz