sobota, 28 czerwca 2014

Czerwcowa wycieczka rowerowa...

Cóż można robić w ładne, sobotnie popołudnie? Zapewne wiele różnych, interesujących rzeczy, z których w dniu dzisiejszym wybrałem wycieczkę rowerową. Celem była wieś Podarzewo, gdzie mieszka mój znajomy, którego miałem zamiar zaskoczyć niespodziewaną wizytą. Jak pomyślałem, tak uczyniłem i po obiedzie wsiadłem na koło, by zrealizować ten jakże prosty plan.
  
Na początek z Letniska udałem się na pobiedziski rynek, gdzie zatrzymałem się na chwilę, by zapalić fajka i pstryknąć jakieś zdjęcie. Następnie Gnieźnieńską zjechałem w dół, przeciąłem trasę Poznań - Gniezno, czyli krajową piątkę i pojechałem do Głównej, gdzie na sali wiejskiej odbywało się wesele. Stamtąd wśród pól niedaleko już do Węglewa, którego charakterystycznym punktem jest przydrożny cmentarz. Oprócz niego we wsi znajduje się też Kościół i szkoła zatem jest na co popatrzeć.
  
Kawałek dalej znajdują się Latalice, w których skręciłem już na zaplanowane Podarzewo. Tam przejechałem wszerz i wzdłuż wszystkimi trzema ulicami, spotkałem dwie osoby, kilka psów, kuca i ciągnik. Gdy już nasyciłem się tą klimatyczną swojskością spytałem tubylców o mego znajomego i po około kilometrze znalazłem się na jego włościach. Miałem szczęście, gdyż był akurat w domu. Wprawdzie przerwałem mu pracę przy Bizonie, jednak nie była ona  zbyt pilna i mogliśmy usiąść w ogrodzie i pogadać.
  
W ostatnim czasie spotykaliśmy się wprawdzie, lecz nigdy nie było czasu na rozmowę. Tym razem się udało i spędziliśmy przy kawie grubo ponad godzinę. Dłużej się nie dało, gdyż życie na wsi to ciągła praca i nim się spostrzegliśmy inwentarz zaczął upominać się o kolację. Pożegnałem się zatem i spokojnie pojechałem w kierunku powrotnym. Po drodze wysikałem się w krzakach, przystanąłem obok kapliczki, zostałem obszczekany przez dwa psy, zobaczyłem konia, kobietę z dzieckiem i mężczyznę. Cała moc atrakcji.
  
  
Dalej przez pola dotarłem do Pomarzanowic, do miejsca zwanego przez mieszkańców rondem bądź pętlą, gdzie skręciłem na Pobiedziska. Tam nad jeziorem Biezdruchowo odbywał się Jarmark Piastowski, gdzie przystanąłem by wysłuchać koncertu zespołu Ogień, rozejrzeć się po imprezie i zjeść na trawie dwie kiełbasy.
 
Później przemknąłem obok centrum miasta i wyjechałem na ulicę Kaczyńską i dalej, przez pola powróciłem do domu. Na ostatnim odcinku, choć bardzo tego nie chciałem udało mnie się wystraszyć uprawiającą biegi, miłą panią o sympatycznej buzi.
 
  
Tym oto sposobem na odcinku około 25 kilometrów, w ciągu czterech godzin zafundowałem sobie masę interesujących przeżyć, dzięki czemu odczułem ogromną satysfakcję.
texte et photo par Raphaël

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz